Emigracja i dziecko. Rozmowa z pisarką Barbarą Gawryluk

2018-03-21 16.55.18 (2).jpg

 

„W mojej książce rodzice Natalki nie wyobrażają sobie rozstania i decydują się na wspólny wyjazd z Polski. Ale w rzeczywistości dzieje się również inaczej” mówi Barbara Gawryluk.

 

Tekst i zdjęcie: Marta Tomczyk-Maryon

 

– Napisałaś cykl książek dla dzieci, w których podjęłaś temat emigracji. Co sprawiło, że zainteresowałaś się tym problemem?

– Początek był bardzo prosty; i tak jest właściwie zawsze w moich książkach. Musi wydarzyć coś, co otwiera jakieś zamknięte pudełko w mojej głowie. Myślę, że każdy człowiek ma w sobie różne pomysły i historie, tylko nie zawsze znajduje do nich kluczyki. Dla mnie tymi kluczami są właśnie wydarzenia. Byłam na spotkaniu autorskim w małej miejscowości na Suwalszczyźnie z cudownymi dziećmi, w fantastycznej szkole. Rozmawialiśmy na różne tematy związane z moją książką. Po spotkaniu podeszła do mnie nauczycielka języka polskiego i powiedziała: „Wie pani co, bardzo brakuje mi w polskiej literaturze trudniejszych tematów związanych z tym, co się teraz dzieje. Mamy w naszej szkole taką sytuację, że dzieci żyją w niepełnych rodzinach, albo opiekują się nimi dziadkowie, bo rodzice wyjechali za pieniędzmi za granicę. I mamy bardzo duże problemy wychowawcze z tymi dziećmi. Nie myślała pani o tym, aby coś o takich dzieciach napisać?”. I to był ten kluczyk, ta iskierka. Pomyślałam sobie, że rzeczywiście mamy bardzo mało literatury dla dzieci, która by o tym mówiła. Zaczęłam o tym myśleć i zbiegło się to z konkursem, który dobrych parę lat temu był organizowany przez szkołę polską w Sztokholmie. W czasie tego konkursu dzieci miały napisać opowiadanie na temat Moje pierwsze miesiące w Szwecji. Dotarłam do tych opowiadań. Przeczytałam wszystkie, spodobało mi się szczególnie opowiadanie Marysi, która zdobyła wtedy jedną z nagród w konkursie. I Marysia stała się Natalką, która jest główną bohaterką w moich książkach. Dużo korespondowałam również z polskimi rodzicami w Szwecji, do których dotarłam na różnych forach, zadawałam im dużo pytań, aby dowiedzieć się jak przebiegały pierwsze miesiące ich dzieci w tym kraju. I dużo z tych drobiazgów, które dostawałam w emailach znalazło się w książkach. Myślę, że ten problem stał się zauważalny w wielu polskich domach i szkołach. Nauczyciele zderzyli się z nowym zjawiskiem, które nazwano „eurosierotami”. Zjawisko nie zniknęło, jest ciągle obecne.

– Jak myślisz, co jest największym problemem dla dzieci w sytuacji emigracyjnej? Mówimy tu zasadniczo o dwóch przypadkach: dzieciach, które zostają w Polsce, a jedno lub dwoje rodziców przebywa za granicą i dzieciach, które emigrują razem z rodzicami. Czy można powiedzieć, która z tych sytuacji jest korzystniejsza dla dziecka?

– Nie umiem powiedzieć, co jest lepsze. W mojej książce rodzice Natalki nie wyobrażają sobie rozstania i decydują się na wspólny wyjazd z Polski. Ale w rzeczywistości dzieje się również inaczej, że dzieci zostają w Polsce, albo przenoszą się na jakiś czas za granicę. Myślę, że najtrudniej jest jak dziecko jest powyżej 10 lat. Im młodsze tym łatwiej, bo szybciej się przestawia. Najgorzej jest z nastolatkami, one nie potrafią przez to przejść. I wtedy zdarzają się tragedie, bunt, czasem dzieci nie znajdują sobie miejsca w nowym kraju. A bywa też i tak, że kiedy to dziecko już znalazło sobie to miejsce, to następuje powrót do kraju. I ten powrót jest jeszcze gorszy niż wyjazd z Polski. Ale dzieci taką samą tragedię przeżywają, kiedy nie ma taty lub mama przez rok pracuje za granicą. W ogóle emigracja jest bardzo trudna.

Pracowałam jakiś czas temu jako dziennikarka w Szwecji z dziennikarzami, którzy pisali artykuły o Polakach pracujących na budowie. Robiliśmy pogłębione reportaże, rozmawialiśmy z tymi, którzy pracują w Szwecji, ale odwiedziliśmy również ich rodziny w Polsce. Były to bardzo ciekawe spotkania. I nie zapomnę nigdy jak po bardzo wytężonej dwutygodniowej pracy jechałam ze szwedzkimi dziennikarzami samochodem i jeden z nich tak to wszystko podsumował: „Czemu tak musi być, że ludzie nie mogą sobie po prostu spokojnie żyć, pracować i wychowywać dzieci, tylko muszą się tułać po świecie?”. To właściwie podsumowuje wszystko. Bo to najczęściej nie jest wina tych ludzi -rodziców, ale tego wszystkiego, co się dzieje dookoła. Ludzie w różny sposób reagują na to: jedni zamykają się w sobie i popadają w jakąś straszną biedę, a inni działają, chcą coś zmienić i decydują się na emigrację.

51LsJKHTEQL._SX355_BO1,204,203,200_.jpg

– To co mówiłaś znajduje również potwierdzenie w badaniach naukowych. W Norwegii opublikowano niedawno wyniki, które pokazują, że dzieci imigrantów, w tym polskie, mają słabsze oceny niż Norwedzy.  Najgorzej, jeśli chodzi o oceny oraz samopoczucie/poczucie bezpieczeństwa w szkole, sytuują się dzieci powyżej 12. roku życia.

– Moja wiedza jest oparta na rozmowach z ludźmi. Znam taką rodzinę, która nie poradziła sobie ze swoim synem. Mimo, że mieli dobrą pracę, podjęli decyzję o powrocie do Polski.

– Czy myślisz, że dzieci cierpią na emigracji bardziej niż dorośli?

– To zależy od tego, co się dzieje w rodzinie i od tego jaka jest więź między rodzicami a dzieckiem. Jeśli jest bliska, to dziecko może sobie zawsze poradzić, bo wie, że ma rodziców, na których może liczyć. Natomiast jeśli w Polsce było już niezbyt dobrze, były problemy wychowawcze i dziecko samo ląduje na obcej ziemi z rodzicami, których postrzega trochę jako swoich wrogów, to musi mu być najciężej z całej rodziny. Ale przede wszystkim dorosłym jest łatwiej, bo to jest ich decyzja, oni wiedzą co robią, po co wyjechali z Polski, a dziecko jest tylko i wyłącznie przez nich sterowane.

– Rodzice decydują za dziecko.

– Rodzice muszą decydować za dziecko. Mało jest takich domów, gdzie głos dziecka jest brany pod uwagę. Ja sama wychowywałam się w Nowej Hucie, niezbyt ciekawym miejscu, w maleńkim, jednopokojowym mieszkanku. Moim rodzicom nie najlepiej się powadziło. Mój tata dostał w pewnym momencie propozycję dobrej pracy w Warszawie. I to ja właściwie zdecydowałam, że nie wyjechaliśmy. Miałam wtedy około 11 lat i strasznie rozpaczałam, nie wyobrażałam sobie, że mogę opuścić swoje ukochane podwórko, szkołę, koleżanki. Myślę, że niewielu rodziców zdecydowałoby się na taki krok, aby posłuchać dziecka.

– Jesteś również tłumaczką literatury szwedzkiej na język polski. Co jest takiego szczególnego w literaturze szwedzkiej, że trafia ona do polskich czytelników?

– Najpierw była tłumaczona oczywiście Astrid Lindgren. Ale kiedy w Polsce powstały małe wydawnictwa nastawione na ambitniejszą i nieoczywistą literaturę dla dzieci, zaczęto tłumaczyć książki podejmujące tzw. trudne tematy, np. o rozwodzie, chorobach, śmierci,  których brakowało na polskim rynku. Te książki zyskały małą, ale dobrze wyrobioną publiczność. A potem już „za ciosem” przyszły inne książki. Wiem, że polscy czytelnicy lubią szwedzkie ilustracje i staranność wydania książek. Podoba się to, czego przez wiele lat nie było w Polsce, a mianowicie, że autor jest równocześnie rysownikiem. Teraz mamy już w Polsce takich autorów, ale kiedyś, 10-15 lat temu to była nowość. Szwedzi mają bardzo charakterystyczną kreskę, kiedy widzimy okładkę, kiedy otwieramy książkę, to się domyślamy, że to musi być autor ze Szwecji.

Świetnie, że trafiły do nas postaci, które są dobrze znane w szwedzkim świecie dzieci, np. Mama Mu. I to był dobry pomysł, żeby przetłumaczyć tę sympatyczną książkę. Potem trafiły do nas takie książki, które… mogliby właściwie napisać polscy autorzy. Jednak problem w tym, że ich nie napisali. Dotyczy to np. Biura detektywistycznego Lassego i Mai. Czasem słyszę głosy krytyki, że to taka „produkcja”. Zastanawiałam się nad tym. I faktycznie Martin Widmark, autor tekstu i Helena Willis ilustratorka naprawdę nie odkryli Ameryki, poszli śladami wydeptanymi dawno temu. Kto z nas jako dziecko nie lubił książek detektywistycznych i sensacyjnych? Zawsze tak było. Ale nastąpiła jakaś cisza przez jakiś czas i właśnie wtedy Widmark zaistniał. Teraz wiele osób go naśladuje.

dwa-domy-u-iext23000908.jpg

– A dlaczego ty nie piszesz powieści detektywistycznych dla dzieci?

– Nie piszę, bo nie chcę być naśladowczynią. W Polsce jest już chyba pięć takich serii.

– Jak wyglądają twoje najbliższe plany pisarskie?

– Na wiosnę wychodzi seria, którą debiutuje w wydawnictwie Zielona Sowa. Seria ma tytuł Pies na medal i każda książeczka opowiada o jakimś psie, który wykonuje pracę. Będzie więc książeczka o psie lawinowym, który ratuje ludzi spod lawin, a także o piesku, który jest towarzyszem starszych ludzi w domu opieki. Będzie również pies ratujący tonących i pies pracujący na lotnisku. Natomiast w wydawnictwie Literatura, z którym jestem związana od 15 lat wychodzi książeczka o śwince Tutu, która marzy o tym, aby się dostać na rajską wyspę. Te książki wkrótce zostaną opublikowane.

Od 1,5 roku pracuję nad dużą i wymagającą książka, opowiadającą o polskiej szkole ilustratorów, którzy pracowali w latach 50., 60.  i 70. Było ich wtedy około 50! Część z nich już odeszła, jednak wielu jeszcze żyje i ma znakomitą pamięć. Książka będzie się składała z trzech części: wywiadów i wspomnień, zweryfikowanych i poprawionych notek biograficznych i reprodukcji. To co mnie porusza przy tej pracy, to, to jak różne są losy ludzi. Istnieją rysownicy, który do samego końca są, albo byli na topie, jak np. Józef Wilkoń i Bohdan Butenko. Ale są też tacy, którzy kompletnie sobie nie poradzili z kryzysem na przełomie lat 80. i 90. i już nigdy nie wrócili do pracy, jak np. Witwicki. Książka jest pomysłem szefowej wydawnictwa Marginesy Hanny Grudzińskiej, która mnie namówiła na ten projekt.

– Dziękuję za rozmowę.

 

O badaniach na temat wyników osiaganych w szkole przez dzieci emigrantow możesz przeczytać tutaj

 

Barbara Gawryluk (ur. 1957) – pisarka, tłumaczka i dziennikarka. Jest uznaną autorką książek dla dzieci, które przyniosły jej wiele nagród.  Książka Dżok. Legenda o psiej wierności została wpisana na Złotą Listę Fundacji ABC. Książki W zielonej dolinie i Czarna, Klifka i tajemnice z dna morza nominowane były do Nagrody Literackiej im. Kornela Makuszyńskiego, zaś powieść Zuzanka z pistacjowego domu otrzymała Nagrodę Literacką im. Kornela Makuszyńskiego.

Barbara Gawryluk jest również laureatka nagrody IBBY za upowszechnianie czytelnictwa oraz Nagrody Krakowskiej Książki Miesiąca za biografię Wanda Chotomska. Nie mam nic do ukrycia.

Bohaterami książek Gawryluk często są zwierzęta: psy, foki, świnki, koty. Jest autorką, która z wielką sympatią i ciepłem potrafi przedstawić naszych „braci mniejszych”. Niektóre z jej zwierzęcych opowieści są dodatkowo oparte na faktach. Zarówno książki o zwierzętach, jak i dziecięcych bohaterach przekazują i promują pozytywne wartości, takie jak przyjaźń czy opieka nad słabszymi.

Autorka napisała również cykl książek dla starszych dzieci, w których podjęła temat emigracji i jej wpływu na dziecko. Bohaterami książek Moje Bullerbyn, Kolczyki Selmy, Dziewczynka z fotografii i Dwa domy jest Natalka i jej rodzina, która emigruje do Szwecji.

Barbara Gawryluk jest również tłumaczką szwedzkiej literatury dziecięcej. W jej przekładzie ukazała się większość części serii Biuro Detektywistyczne Lassego i Mai Martina Widmarka i Heleny Willis.

Na co dzień pracuje w Radiu Kraków, gdzie prowadzi m.in. autorski program o literaturze dla dzieci Alfabet.