Nad Bożym Słowem. XXX Niedziela okresu zwykłego

face-984031_960_720.jpg

"Na widok kogoś takiego - tylko nieliczni okazywali współczucie, zaś większość odwracała głowę i szerokim łukiem omijała nieszczęśnika".

 

 

Tekst: ks. Marcin Zych (St. Paul kirke, Bergen)

 

Bądź dobrej myśli, wstań, woła cię”. Takie właśnie słowa niewidomy człowiek usłyszał od ludzi, którzy szli razem z Jezusem. Pewnie każdy z nas spotkał się niejednokrotnie z człowiekiem niewidomym. Może sami zastanawiamy się jak to jest żyć, kiedy niewiele, albo wręcz nic nie można zobaczyć. Takiego właśnie człowieka stawia dzisiaj przed nami Ewangelia. Całe swoje bycie ów człowiek składał w ręce innych ludzi. To bowiem od nich zależało, czy otrzyma pomoc czy nie.

Kiedy Jezus przechodzi w jego pobliżu on właściwie robi jedyne, co można, czyli zaczyna wołać o litość. Zaczyna wołać, tak jak czynił to każdego dnia. W ten sposób zwracał się do ludzi i prosił ich, aby go zauważyli, aby zauważyli jego trudne położenie, w którym się znalazł.

Jest jeszcze jeden szczegół, na który w tej Ewangelii warto zwrócić uwagę. Kiedy ów niewidomy słyszy, że ma iść do Jezusa, zrzuca z siebie płaszcz i idzie do Mistrza. Dla niewidomego w Izraelu płaszcz stanowił całe jego zabezpieczenie. On dawał mu ciepło w chłodzie nocy i był okryciem. Ten niewidomy zrzuca ten płaszcz jakby już w tym momencie chciał powiedzieć: on nie będzie mi już potrzebny. Idę, aby od Jezusa otrzymać nowe życie.

Oczywiście każdy z nas tę Ewangelię odczyta inaczej. Na pewno jednak warto spróbować odnieść ten fragment do rzeczywistości naszego życia i tej zewnętrznej materialnej i tej rzeczywistości duchowej.

Patrząc od strony materialnej, możemy wpatrując się w Jezusa uczyć się właściwej postawy wobec człowieka. Szczególnie tego, który cierpi, który może nieraz żyje w poczuciu wykluczenia, czy zwyczajnie nie radzi sobie w jakiejś kwestii ze swoim życiem.

W jednym z komentarzy dzisiejszej Ewangelii wyczytałem słowa: „niewidomy Bartymeusz zaznał nędzy życia w stopniu wyjątkowym. Oprócz niewidzenia i biedy doświadczał też gorzkiego smaku lekceważenia i odrzucenia. Czuł się też napiętnowany, gdyż kalectwo według ówczesnych potocznych przekonań żydowskich świadczyło o winie moralnej, jego własnej lub jego przodków. Na widok kogoś takiego - tylko nieliczni okazywali współczucie, zaś większość odwracała głowę i szerokim łukiem omijała nieszczęśnika. Tak było wtedy, podobnie bywa dzisiaj”. On będąc właśnie w takiej sytuacji zaryzykował wszystko i zdał się na Jezusa. Tu pojawia się właśnie ów drugi wymiar. Czasem w naszym życiu jest tak, że już właściwie na nic nie mamy siły, czujemy się jakby życie i sprawy nas przygniotły. Wielu niestety wtedy próbuje uciekać w alkohol, narkotyki używki myśląc sobie, że to pomoże. Niestety szybko się przekonują, że problemy zamiast się rozwiązać jeszcze się pogłębiły. Co zatem zrobić?

Czytana dzisiaj Ewangelia daje podpowiedź. Nie musisz dźwigać swojego ciężaru sam. On - Jezus nieustannie przechodzi. Jest na tyle blisko, że usłyszy nasze wołanie. Nie bójmy się zatem wstać i przyjść do niego i powiedzieć mu szczerze, co naprawdę nas boli. Pozwólmy Jezusowi zadziałać, abyśmy na nowo odzyskali światło w naszym sercu. Byśmy poczuli moc Bożej łaski. A jeśli czasem już sami nie mamy sił nie bójmy się wołać przy pomocy innych. Nie bójmy się prosić o modlitwę, nie bójmy się prosić o Mszę Świętą w tych intencjach, które przeżywamy. Trochę nam chyba gdzieś zagubił się ten zwyczaj zamawiania Mszy świętych, w których oddajemy Bogu siebie i nasze sprawy. Może warto to po prostu na nowo odkryć, doświadczyć. Bądź dobrej myśli, bo jeśli Bóg z nami, to któż przeciwko nam?

Chciałbym dzisiaj, w przededniu szczególnego czasu modlitwy z naszych drogich bliskich zmarłych, a także w kontekście słowa, które tej niedzieli jest nam dane, zaprosić do refleksji nad słowami małego Oskara z książki: Oskar i pani Róża: „Dzisiaj dobijam setki. Jak ciocia Róża. Dużo śpię, ale czuję się dobrze. Próbowałem tłumaczyć rodzicom, że życie to taki dziwny prezent. Na początku się je przecenia: sądzi się, że dostało się życie wieczne. Potem się go nie docenia, uważa się, że jest do chrzanu, za krótkie, chciałoby się niemal je odrzucić. W końcu kojarzy się, że to nie był prezent, ale jedynie pożyczka. I próbuje się na nie zasłużyć. Ja, który mam sto lat, dobrze wiem, o czym mówię. Im bardziej się człowiek starzeje, tym większym smakiem musi się wykazać, żeby docenić życie”.