Nad Bożym Słowem. XX Niedziela okresu zwykłego (2019)

Rubens_woman_of_apocalypse.jpg

Potem wielki znak ukazał się na niebie: Niewiasta obleczona w słońce, i księżyc pod jej stopami, a na jej głowie wieniec z gwiazd dwunastu

 
 
Tekst: ks. Marcin Zych (St. Paul kirke, Bergen)

 

Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę, ażeby już zapłonął. To pierwsze zdanie, które słyszymy w dzisiejszym fragmencie Ewangelii. Dalsze zdania, też nie brzmią zbyt optymistycznie. Mówią one o tym, że nastąpić ma podział, który dotknie nie tylko społeczeństwa, ale także relacje z najbliższymi. Czy Jezus się pomylił? A może ewangelista coś źle usłyszał albo zanotował? Przecież ten obraz Jezusa i tego, co ma nastąpić nie pasuje nam do obrazu Boga - miłości itd. To, co słyszymy dzisiaj intuicyjnie kojarzy nam się z cierpieniem, bólem, podziałem, z czymś, czego nie chcemy, od czego wolelibyśmy uciec. Co chce nam powiedzieć Słowo, które dzisiaj słyszymy?

Podpowiedź znajdziemy w tekstach z poprzedniej niedzieli. Tam Jezus mówił o gotowości spotkania z Panem: Wy też bądźcie gotowi, gdyż o godzinie, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie. Zanim jednak dał to wskazanie odwołał się do obrazu: A to rozumiejcie, że gdyby gospodarz wiedział, o której godzinie przyjść ma złodziej, nie pozwoliłby włamać się do swego domu.  Czuwanie i gotowość na spotkanie, kiedy Pan przyjdzie ma dla nas fundamentalne znaczenie. Gdy będziemy czuwać, to sam moment spotkania nie będzie dla nas przerażeniem. Nie będzie jak wizyta złodzieja, który przyszedł nam coś zabrać, ale jak wyjście z radością na spotkanie z długo wyczekiwaną, bliską osobą. I w tym kontekście patrząc na obraz opisywany dzisiaj możemy zobaczyć, że ów rozłam i podział będzie właśnie dotyczył tego, czy jesteśmy gotowi na to spotkanie czy też nie.

Czyż nie bywa właśnie tak, że dla wielu ludzi, tym, co najbardziej drażni jest wiara? Wiele razy, niestety, zdarza mi się usłyszeć wypowiedź: proszę księdza, jak moje dzieci, mój mąż, żona, czasem wnuki, jak ich drażni, że się modlę, że chodzę do Kościoła, że przystępuję do sakramentów. Kiedyś zadałem sobie pytanie: czemu ich to drażni? Odpowiedź przyszła w jakiejś rozmowie: nie chodzę do Kościoła, bo będę to robił, jak będę stary. Wtedy będę się modlił itd. Teraz korzystam z życia.

W ilu naszych domach właśnie kwestia wiary, oddania Bogu jest przyczynkiem rozdwojenia? Czasem prowadzi do kłótni, poróżnień. Ile razy jest tak, że rodzice idą na Mszę Świętą, a dorastające dzieci mówią, że są wolne i nie jest im to potrzebne. Nie chcę oczywiście powiedzieć, że ten fragment Ewangelii ich usprawiedliwia. To jest raczej bardzo czytelny znak dla nas, że Słowo Boże się realizuje. Jezus wypowiadając te słowa nie snuł teorii, ale przedstawił realia życia.

Skoro tak jest, to czy zatem mamy powiedzieć sobie, że i tak się nic nie zmieni, więc się lepiej nie odzywać i mieć w ten sposób tzw. święty spokój? Kiedy sięgniemy do kolejnych wersetów Biblii następujących po tym fragmencie zauważmy, że Jezus wyraźnie wskazuje na potrzebę świadectwa. Ktoś może powie, że ciągle to słyszy, że nie dostrzega tych, którzy powinni je dać.

Jako chrześcijanie nie chodzimy z aureolami nad głową. Jesteśmy tymi, którzy otrzymali dar i zadanie. Na chrzcie świętym Kościół wycisnął na nas znak Jezusa. Wycisnął na nas krzyż, i to co ma nas teraz wyróżniać to właśnie wypełnienie polecenia samego Jezusa: Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje. To wezwanie bywa dla nas trudne, czasem wydaje się że jest ponad nasze siły. Być może będą chcieli nas nawet uciszyć, jak proroka Jeremiasza w dzisiejszym pierwszym czytaniu. Odpowiedź na to wszystko, znów przynosi nam Boże Słowo. W drugim czytaniu autor listu do Hebrajczyków pisze: Patrzmy na Jezusa, który nam w wierze przewodzi i ją wydoskonala. On to zamiast radości, którą Mu obiecywano, przecierpiał krzyż, nie bacząc na jego hańbę, i zasiadł po prawicy na tronie Boga.

Pójście za Chrystusem zawsze będzie stanowiło wezwanie. To zmierzenie się z tym, aby słowa Jezusa realizować w naszym życiu. Oczywiście nie wszystko zawsze nam się uda. Pewnie będzie wiele zwątpień, upadków, ale znów Chrystus daje nam Kościół a w nim: Pokutę i Eucharystię. Oczyszczenie i pokarm. Jeśli będziemy z tego korzystać wówczas odczujemy, jak powiedział papież Benedykt XVI, kto wierzy nigdy nie czuje się sam.

Może właśnie od tego powinienem rozpocząć ten tekst? Chciałbym jeszcze powrócić jeszcze do przeżywanej w miniony czwartek Uroczystości Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. To właśnie w Niej Bóg dał nam znak: Potem wielki znak ukazał się na niebie: Niewiasta obleczona w słońce, i księżyc pod jej stopami, a na jej głowie wieniec z gwiazd dwunastu.  To w Maryi możemy zobaczyć, jak wierność, przeradza się w świętość. Dlatego w tym dniu w całym Kościele brzmią słowa: prosimy Cię, abyś za wstawiennictwem Najświętszej Maryi Panny Wniebowziętej, doprowadził nas do chwały zmartwychwstania.

Nie bójmy się więc tego, że nasze trwanie przy Bogu będzie budzić sprzeciw, może zdziwienie, ale wpatrzeni w Maryję i umocnieni łaską Chrystusa: trwajmy mocno w wyznawaniu wiary.