Wielki Piątek: Mrok śmierci i płomień nadziei

Krzyż.jpg

Czym jest dla mnie Wielki Piątek? Zapalaniem światła! Tam, gdzie na pozór panuje mrok śmierci wzniecony zostaje płomień nadziei, bo śmierć Jezusa jest początkiem życia. Nie tylko Jego życia. Także mojego. 

 

 

Tekst i zdjęcie: ks. Rafał Ochojski MSF, Tromsø

 

thumbnail_PSX_20210106_191403.jpgPamiętam, kiedy byłem w szkole podstawowej, na katechezie usłyszałem, że Święta Wielkanocne są dla nas, ludzi wierzących, najważniejsze. Totalnie tego nie rozumiałem, bo w mojej opinii to Boże Narodzenie było najważniejsze. Dlaczego? Bynajmniej nie ze względów dogmatycznych czy też duchowych - po prostu dlatego, że Boże Narodzenie było i jest „fajniejsze”. Radosne, wesołe, jest choinka, prezenty, no i ma charakterystyczny piernikowy klimat. A Wielkanoc? Niby jest zajączek, kurczaczek, urastająca niemal do rangi sakramentu  święconka, ale wcześniej trudne dni, bo ani Wielki Czwartek, ani Wielki Piątek jakoś specjalnie „klimatyczne” nie są... Otóż zależy, co rozumiemy pod słowem klimat – lampeczki, piosenki, dekoracje, czy też głębokie przeżycie duchowe. Nie zawsze radosne i łatwe. I tu chyba dotykamy sedna. Dlaczego Boże Narodzenie jest fajniejsze? Bo tu nikt nie umiera! Jest radość narodzenia. Co prawda Wielkanoc to też święto życia, bo przecież Chrystus zmartwychwstaje, ale nie trzeba być wielkim filozofem, by dojść do konkluzji, że, aby zmartwychwstać, najpierw trzeba umrzeć. I to chyba jest najtrudniejsze, Wielki Piątek jest trudny! Był taki od samego początku – trudny dla apostołów, dla przyjaciół Jezusa – Łazarza, Marty i Marii, trudny dla Jego Matki i w końcu trudny dla Niego samego, przecież dzień wcześniej modlił się słowami „Ojcze, jeśli to możliwe oddal ode Mnie ten kielich”. Nie ma chwały Zmartwychwstania bez męki konania!

Mam jednak wrażenie, że z każdą dekadą Wielki Piątek coraz mniej nam pasuje. Najlepiej byśmy go pominęli. Takie podejście wpisuje się trochę w naszą współczesną mentalność, która wszelkie cierpienie chciałaby wyrzucić poza margines naszej egzystencji, schować poza horyzont szczęścia, by nie psuło nam dobrej zabawy w życie. Coraz to nowe pomysły, mające przedłużyć naszą egzystencję, zdają się tylko podkreślać szaleńczy pęd ku życiu, z pominięciem śmierci. Ale takie podejście jest nieprawdziwe i w rezultacie zawsze rozczarowuje. Jezus właśnie w swojej śmierci pokazuje nam pełnię życia, którą nam daje w swoim Zmartwychwstaniu. Kiedyś zapytano mnie „proszę księdza, czy Jezus nie mógł tego wszystkiego jakoś inaczej wymyślić? Czy zbawienie nie mogło dokonać się w inny sposób, przecież Bóg jest wszechmocny?”. Rzeczywiście jest wszechmocny i mógł dokonać dzieła zbawienia w inny sposób, ale, i to dla mnie argument najwyższej wagi, skoro dokonał zbawienia w taki sposób, to znaczy, że tak dla nas jest najlepiej! Jasne, my byśmy chcieli pewnie inaczej, po naszemu, lepiej, z efektami, łatwiej... Wszak często przejawiają się w nas boskie zapędy i wizje rewolucjonizowania świata według własnych pomysłów i dostosowanych do własnych słabości norm. Ale czy czasem nie warto może zamiast po raz kolejny nad tym się zastanawiać i pytać „dlaczego”, spróbować zatrzymać się przy krzyżu i tylko w milczeniu powiedzieć „dziękuję”? Wdzięczność rodzi hojność. Coraz mniej w nas zatrzymania, ciszy i zachwytu, a coraz więcej pędu, hałasu i znudzenia. Ale każdy pęd, nawet ten najbardziej kontrolowany w pewnym momencie spowoduje zmęczenie materiału. I co wtedy? Co, kiedy lokowanie moich pragnień i celów opiera się tylko na tym co materialne? Każda materia ma swoje granice, tylko Bóg jest nieograniczony i to jest właśnie istota! Ilekroć otworzę jakieś drzwi mojej duchowej relacji w Jego stronę i poznam Go bardziej, zauważam, że są kolejne drzwi, a za nimi następne. I tak droga odkrywania i poznawania Boga jest niekończącą się drogą rozwoju i fascynacji. Bo przecież im bardziej zbliżamy się do światła, tym lepiej doświetlone są nasze błędy.

Czym jest dla mnie Wielki Piątek? Zapalaniem światła! Tam, gdzie na pozór panuje mrok śmierci wzniecony zostaje płomień nadziei, bo śmierć Jezusa jest początkiem życia. Nie tylko Jego życia. Także mojego. Kiedyś wymyśliłem sobie takie zdanie, które bardzo mi pomaga i napawa optymizmem „dopóki nie umrzesz, nie mów, że żyjesz”. Idzie o to, że w pełni żyć będę dopiero po śmieci. Ks. Pawlukiewicz (teraz już ma pewność, my ciągle wierzymy) powiedział podobnie „to nie jest tak, że oni umarli, a my żyjemy. To oni żyją, a my umieramy”. Każda Msza Święta, obecność świętych, aniołów, całego Kościoła zbawionych, których jeszcze nie widzimy, ale zobaczymy. Swoją drogą fal radiowych też nie widzimy, a są wokół nas. Jednak Msza Święta, to przede wszystkim ofiara Jezusa. Jezus na krzyżu nie tańczył, lecz umierał. Mnie to bardzo pomaga. Kiedy trudno mi się modlić w czasie Mszy Świętej, trudno się skupić, zebrać myśli, dotknąć Jezusa bardziej, modlę się wtedy w jedności z Jezusem na krzyżu, mówiąc: „Panie Jezu, niech moja trudność będzie doświadczeniem Twojej trudności w drodze krzyżowej i śmierci za mnie”. Wtedy jest łatwiej. Owocniej. Głębiej. A czemu krzyż i śmierć? Bo tylko przez oddanie życia za ciebie mógł Jezus pokazać ci, jak bardzo Mu na tobie zależy!