Bezdomność, alkoholizm, praca „na czarno” i inne problemy Polaków w Norwegii. Rozmowa z Aleksandrą Czech, pracowniczką społeczną z Frelsesarmeen

 

DSC03525 (2).JPG

- W Norwegii żyje naprawdę dużo Polaków, którzy są uzależnieni, bezdomni. Ci ludzie żyją na takim „skraju”, że jakby się coś stało, to nikt by nie wiedział o ich zniknięciu - mówi Aleksandra Czech.

 

 

Nam, Polakom bardzo trudno prosić o pomoc. Jeżeli ktoś do nas trafia, to znaczy, że doszedł do takiego momentu w swoim życiu, kiedy nie widzi już innego wyjścia. Często, patrząc na niektóre osoby, myślę: „gdyby tylko przyszli wcześniej, o ile więcej moglibyśmy dla nich zrobić, ilu rzeczom można by zapobiec” – mówi Aleksandra Czech z Armii Zbawienia.

 

Teskt i zdjęcia: Marta Tomczyk-Maryon

 

– Czym zajmuje się Frelssesarmeen?

– Frelssesarmen, czyli Armia Zbawienia jest międzynarodową organizacją pomocy społecznej i humanitarnej, która ma charakter ewangeliczny i jest bezpośrednio powiązana z pracą misjonarską. Posiadamy swój kościół, wydział pracy misjonarskiej i społecznej. Armia Zbawienia funkcjonuje od roku 1865 i działa w ponad 130 krajach. Sama idea organizacji zrodziła się z pomysłu, aby wyciągać ludzi z alkoholizmu, ubóstwa i innych problemów. Naszą misją jest pomaganie osobom, które w jakiś sposób zagubiły się w życiu oraz tym, które nie miały równych szans na starcie.

– Na jakim stanowisku jesteś zatrudniona i czym konkretnie się zajmujesz?

– Pracuję w Centrum Migracji (Migrasjonssenteret), które jest zorganizowane pod Rusomsorgen, czyli oddziałem pomocy dla osób uzależnionych. Wcześniej ta placówka mieściła się w innym miejscu i była projektem wieczorowym, skierowanym do Romów z Rumunii, którzy przyjeżdżają do Norwegii żebrać. W roku 2012 rząd przyznał środki, aby takie osoby miały gdzie zjeść, napić się i wziąć prysznic. Często te miejsca były zlokalizowane tam, gdzie były ośrodki dla osób obywatelstwa norweskiego, zmagających się z uzależnieniami. Jednak ostatecznie dostaliśmy inną placówkę i zostaliśmy przeniesieni na Kirkeveien.

Zostałam zatrudniona trzy lata temu, kiedy szukano pracownika polskojęzycznego, z doświadczeniem w pomocy osobom, które miały problemy na rynku pracy. W tym samym czasie co ja została też przyjęta osoba rosyjskojęzyczna. Na początku byłam terapeutką środowiskową, obecnie jestem kierowniczką oddziału pomocy społecznej. W zeszłym roku przez pewien czas, w okresie pandemii zarządzałam również tą placówką.

Z moim zatrudnieniem związana jest pewna historia. Zanim zostałam przyjęta, jeden z Polaków – bezdomnych, który przychodził do ośrodka i trochę mówił po norwesku, „naprzykrzał się” mojej szefowej i ciągle pytał: „Dlaczego nie zrobicie nic dla Polaków?”. I pod tym wpływem moja szefowa pomyślała, że faktycznie należy coś zrobić i zatrudnić osobę polskojęzyczną. W ten oto sposób trafiłam tutaj. Od czasu, gdy jestem zatrudniona, bardziej skupiliśmy się na problemach Polaków.

– Sloganem Armii Zbawienia są słowa: „Suppe, såpe og frelse” (zupa, mydło i zbawienie). Czy to wyczerpuje wszystkie aspekty waszej działalności?

– Tak i nie. Na co dzień jesteśmy placówką pomocy doraźnej: można u nas zjeść śniadanie, lunch, wziąć prysznic, wyprać ubranie, dostać ubranie i podstawowe środki higieniczne. Przed pandemią organizowaliśmy spotkania samopomocowe dla osób polskojęzycznych, na które przychodzili głównie mężczyźni.

W Centrum Migracji uważamy, że do Suppe, såpe og frelse należy dodać jeszcze veiledning i arbeidsorientering, czyli wskazówki i pomoc dla osób, które doświadczają dużych problemów z pracą i pracodawcą, a więc głównie dla emigrantów zarobkowych. W Norwegii są dobre programy pomocowe dla azylantów i osób z uzależnieniem, istnieje również pomoc dla osób z Rumunii, które przyjeżdżają tu żebrać. Ale nie ma polityki integracyjnej i żadnej pomocy dla emigrantów zarobkowych - polskich oraz z innych krajów.

– Z jakimi problemami zgłaszają się do was Polacy?

– Polaków, którzy zgłaszają się do nas można podzielić na dwie grupy. Jedna to ci, którzy doświadczają bezdomności, nie mają praw, często zmagają się z alkoholizmem lub chorobami psychicznymi. Takie osoby nie mają wystarczających zasobów i sieci wsparcia, żeby sobie poradzić. I trzeba tu powiedzieć, że Norwegia pod wieloma względami jest trudnym krajem dla emigrantów.  

Druga grupa to Polacy, którzy tu pracują i doświadczyli problemów na rynku pracy: np. pracodawcy im nie zapłacili lub doświadczają mobbingu. Ta grupa miesza się z grupą, mającą ogromne problemy w kontakcie z urzędami. Przychodzą do nas również osoby, które w wyniku ciężkiej pracy lub w ogóle problemów zdrowotnych są na chorobowym i jest się im bardzo trudno komunikować z NAV-em i z innymi instytucjami. Pomagamy też Polakom, którzy już wrócili do Polski, czasem przez rok czekającym na to, aby otrzymać należne im chorobowe.

– Czy alkoholizm jest w twojej ocenie dużym problemem wśród Polaków?

– To jest ogromny problem. Widzimy, że alkohol jest formą rozrywki, która z czasem może się przerodzić w nałóg. W Norwegii jest 11 polskich grup anonimowych alkoholików, z czego 6 w Oslo. Jeżeli założymy, że na każde spotkanie przychodzi 15 – 20 osób, to jest to naprawdę dużo. A ile jest osób, które nie przychodzą lub nie zdają sobie sprawy, że mają taki problem?

– Jak myślisz, dlaczego wśród Polaków problem alkoholowy jest tak poważny?

– Trudno znaleźć jedno wytłumaczenie. Ale gdy rozmawiamy z mężczyznami, którzy do nas przychodzą, to wielu z nich mówi, że w Polsce ich picie ograniczała rodzina, żona.  Gdy mieli ochotę wypić, to istniały te naturalne ograniczenia, a tutaj ich nie ma. Wielu z nich mieszka z innymi mężczyznami, w jednym mieszkaniu i prowadzi kawalerskie życie. Do tego dokłada się zmęczenie i ciężka praca, po której nic się nie chce, poza wypiciem piwa. Z czasem to wymyka się spod kontroli.

– Z tego, co mówisz wynika, że głównymi czynnikami sprzyjającymi alkoholizmowi są wyrwanie się „na wolność”, wpływ środowiska i przepracowanie?

– Tak, ale mam jeszcze inną teorię, którą w pracy socjalnej nazywamy brakiem balansu między tym, czego się od nas wymaga w życiu, a tym, nad czym mamy kontrolę. Część osób kiedy nie ma kontroli, może to odreagowywać poprzez alkohol. Te osoby pracują za dużo, fizycznie, w ciężkich warunkach, wiele się od nich wymaga. Często otrzymują najniższe zarobki, nie znają języka, a ich kompetencje nie są wykorzystywane.  Szczerze mówiąc, ci faceci mówią, że czują się często jak idioci. I takie wieczne poczucie, że jesteś najniżej w klasie społecznej, naprawdę niszczy twoją samoocenę. Tak więc wracasz do domu i naprawdę nie masz chęci, żeby się uczyć norweskiego i czytać książkę, tylko po prostu odreagowujesz z butelką piwa. Nie ma tu rodziny, która czeka na ciebie w domu z obiadem, brakuje takiego wsparcia. Poza tym zawsze się znajdzie ktoś, kto chce pić więcej niż inni i będzie do tego zachęcał. Myślę, że jest wiele przyczyn socjalno-ekonomicznych. Ale często też widzę w tych najgorszych przypadkach, że jest to zapijanie problemów psychologicznych. Wśród Polaków, z którymi pracujemy jest dużo depresji, niepokojów, lęków, ci ludzie nie otrzymują lekarstw, które powinni zażywać. Życie na emigracji to jest wyzwanie, trzeba mieć mocną psychikę, zwłaszcza w grupie mężczyzn. My, kobiety, lubimy pogadać, więc trochę rozładowujemy te napięcia poprzez rozmowy. Mężczyźni są bardziej zamknięci, często wzajemnie się nabuzowują, frustrują i wkurzają. Niestety jest więcej powodów, żeby wypić, niż żeby nie wypić. Jest to problem mniej zauważalny w jednostkach rodzinnych.

– To, co mówisz, odbiega od obrazu, jaki dominuje na temat pracy za granicą. Wielu sądzi, że każdy Polak, który przyjeżdża do Norwegii natychmiast znajduje świetną pracę, szybko się dorabia… i osiąga sukces w każdym wymiarze życia. 

– W Norwegii żyje naprawdę dużo Polaków, którzy są uzależnieni, bezdomni. Ci ludzie żyją na takim „skraju”, że jakby się coś stało, to nikt by nie wiedział o ich zniknięciu.

– Jak duża jest ta grupa?

– W samym Oslo wiem o około 50 - 60 takich osobach. Z tyloma byłam w kontakcie, ale myślę, że jest ich trzy, cztery razy więcej. Dokładne oszacowanie jest trudne, ponieważ nie wszyscy przychodzą po pomoc, poza tym bezdomni często się przemieszczają z miasta do miasta.

DSC03515.JPG

– Myślisz, że nam, Polakom łatwo jest prosić o pomoc?

– Bardzo trudno. Gdy ktoś do nas trafia, to znaczy, że doszedł do takiego momentu w swoim życiu, kiedy nie widzi już innego wyjścia. Często patrząc, na niektóre osoby, myślę: „gdyby tylko przyszli wcześniej, o ile więcej moglibyśmy dla nich zrobić, ilu rzeczom można by zapobiec”. Ale z drugiej strony nie jesteśmy w stanie pomóc wszystkim. Jak zaczynałam pracę, to znałam kilku Polaków, w ciągu kolejnych miesięcy poznałam ich kilkuset. Najwyraźniej rozniosły się wieści, że pracuje tu osoba, która mówi po polsku.

– Powiedziałaś, że przychodzą głównie mężczyźni, czy zdarzają się również kobiety?

– Rzadko, wiem, że w Oslo są dwie bezdomne kobiety – Polki. Mamy o wiele mniejszy kontakt z kobietami.

 

Główna sala Frelsesarmeen przy Kirkeveien w Oslo.

 

– Zanim trafiłaś do Norwegii, pracowałaś również w Anglii. Czy zajmowałaś się tam podobnymi sprawami?

– Pracowałam dwa lata w noclegowni, gdzie przychodziło dużo Polaków i Słowaków, a potem przez kolejne dwa lata byłam zatrudniona w organizacji, zajmującej się pomocą dla ofiar handlu ludźmi. Tam pracowałam na zasadzie street working, moim zadaniem było nawiązywanie kontaktów oraz infiltracja społeczności z Europy Wschodniej w celu identyfikacji ofiar handlu ludźmi.

– Odnosząc się do twojego angielskiego doświadczenia, czy możesz powiedzieć, że Polacy mieszkający w Norwegii mają podobne problemy, jak Polacy w Anglii?

– Identyczne. Różnice są w systemach, w Anglii było łatwiej uzyskać wsparcie niż w Norwegii. Pomoc ze strony urzędów i uregulowania prawne były tam lepsze, jednak po Brexicie sytuacja się pogorszyła. Warto wspomnieć, że nie tylko w Anglii i w Norwegii żyją bezdomni Polacy. W Berlinie jest ich około pięciu tysięcy, ten problem występuje również w Paryżu. To ludzie, których emigracja przerosła. W tej grupie są też osoby, choć jest to zdecydowana mniejszość, które wyjechały z Polski, np. uciekając przed długami i alimentami.

– Jak wygląda porównanie problemów Polaków w Norwegii z problemami innych, mieszkających tu nacji? Czy Polacy mają podobne problemy, jak np. Rosjanie i Romowie, z którymi pracujecie w waszym ośrodku?

– Polacy mają większy problem z alkoholem niż inne nacje, z którymi pracujemy.  W grupie rosyjskiej - co ciekawe - jest o wiele więcej kobiet i często są to kobiety ekonomicznie uzależnione od mężczyzny, ponieważ ich zgoda na pobyt w Norwegii jest powiązana z mężem/partnerem. Natomiast grupa rumuńska to osoby, które przyjechały tu, aby żebrać; są tu przez trzy miesiące, a potem wracają. Mój kolega próbuje nawiązać kontakt z rumuńskimi pracownikami, bo są tu również osoby, które pracują i ich problemy są podobne do polskich. Różnica polega natomiast na większej kryminalizacji i wpływach albańskiej mafii. Oni się jeszcze bardziej boją i w ogóle nie chcą mieć kontaktu z instytucjami i organizacjami.

W polskiej grupie - co warto podkreślić - jest najwięcej wolontariuszy. Polacy sobie pomagają. Natomiast w romskiej-rumuńskiej grupie tego nie ma, oni rywalizują i walczą ze sobą. Wsparcia udzielają sobie tylko członkowie rodzin i klanów.  

– Czy uważasz, że Polacy z problemami psychicznymi lub alkoholowymi otrzymują w Norwegii odpowiednią pomoc?

– Dostają ograniczoną pomoc. Bardzo trudno się przebić przez ten system, aby ją otrzymać.

– Co należałoby zrobić, aby poprawić tę sytuację? Jakie instytucje powinny się w to zaangażować?

– Jestem zwolenniczką tego, aby niektóre z usług, przekazać drogą przetargu organizacjom pozarządowym. Ten system, o czym mogłam się przekonać w Anglii, dobrze się sprawdza. Organizacje pozarządowe mają więcej kompetencji, doświadczenia i lepsze kontakty. W Anglii było np. kilka organizacji, które pracowały ze zdrowiem psychicznym imigrantów, bądź z nadużyciami. Mogłam w każdej chwili zadzwonić do koleżanki z innej organizacji i w szybki sposób wysłać kogoś na terapię. Tutaj jest nas bardzo mało. Konieczne jest, aby norweski rząd przeznaczył fundusze na taki cel, np. na centrum pomocy psychicznej, które jest bardzo potrzebne. Pragmatycznie rzecz biorąc, pomoc takim osobom jest oszczędnością dla każdego rządu - bardziej się opłaca pomagać zawczasu.

DSC03519 (2).JPG

– Czy pandemia wpłynęła na waszą pracę i sytuację osób zgłaszających się po pomoc do Armii Zbawienia?

– Pandemia ogromnie wpłynęła na naszą pracę w Centrum Migracji. Wcześniej mieliśmy otwarte cztery dni w tygodniu i przychodziło tu każdego dnia około 80 osób. Na miesiąc przed pandemią ta liczba zwiększyła się do 120 osób. I to było ponad naszą możliwość, bo możliwości - 60 miejsc siedzących i budżet - mieliśmy te same. Gdy przyszła pandemia, musieliśmy zamknąć drzwi. Urząd miasta zorganizował dwa loty dla osób z Rumunii. Z czasem mogliśmy przyjąć 25 osób, teraz przychodzi ich tu około 50. Mogę powiedzieć, że nas, pracowników, którzy byliśmy bardzo przeciążeni, pandemia uratowała, natomiast na osobach potrzebujących pomocy obiło się to negatywne.  Grupa rumuńska, która stanowiła 80 procent zeszła do 20 procent. W tym czasie grupa polska podniosła się o 64 procent. Udało nam się zdobyć fundusze z IMDI, które przeznaczyły pierwszy raz w roku 2020 środki na emigrantów zarobkowych.

– Czy w czasie pandemii ujawniły się jakieś nowe problemy?

– W tym czasie okazało się jak wielkie problemy mają Polacy z D-numerem i numerem personalnym. To był horror dla ludzi, którzy mieli tylko numer tymczasowy i nie mogli się zalogować na stronę NAV-u, w czasie, gdy pracodawcy masowo wysyłali na postojowe. Byli tu ludzie, którzy z dnia na dzień zostali bez żadnego dochodu, ponieważ nie mogli się zalogować. Rozumiem, że mogli sobie zamówić buypass, ale… jego cena wzrosła prawie pięciokrotnie - przed pandemią kosztował 300 kr, w czasie pandemii jego cena poszybowała do 1300 kr. Następny problem był taki, że aby odebrać bypass z poczty trzeba było mieć paszport, a wiele osób nie ma paszportów, bo korzysta tylko z dowodów osobistych. Mieliśmy naprawdę wielkie problemy aż do wakacji zeszłego roku, gdy NAV pod naciskiem związków zawodowych i innych organizacji wprowadził system logowania na swoje strony paszportem. To uratowało wiele osób.

Następny problem, to dostępność usług zdrowotnych. Do lutego tego roku było tylko pięciu lekarzy dla osób z D-numerem na całe Oslo. Pod naciskiem naszym i innych lekarzy samorządowych tę liczbę zwiększono do dziesięciu. Ale i tak jest trudno dostać do lekarza, szczególnie tym, którzy starają się o kontynuację leczenia. Okrutnie irytuje mnie namawianie, aby ludzie lecieli leczyć się do Polski. Jadą tam i przez trzy miesiące czekają na rozpatrzenie chorobowego z NAV-u. W rezultacie zostają bez dochodu przez trzy miesiące, po czym NAV np. po ośmiu tygodniach wysyła prośbę o pokazanie dowodów, że dana osoba się leczyła. W takiej sytuacji są nie setki, ale tysiące ludzi. Znam osoby, które są ponad rok bez dochodów. Drugi problem, jaki się z tym wiąże, to fakt, że pracodawcy nie wysyłają informacji do NAV-u. To jest bardzo techniczne, ale za tym stoją ludzkie dramaty. Spotykamy się z ogromną ilością problemów strukturalnych. Niestety, póki co, wszystkim się opłaca posiadanie dużej ilości łatwo dostępnej, taniej siły roboczej z ograniczonymi prawami.

– Jakich rad możesz udzielić Polakom przyjeżdżającym i pracującym w Norwegii? Jakich błędów możemy się ustrzec?

– Trzeba się przestawić z kodebrikke na mobilbank. Zdarzały się dramatyczne sytuacje z powodu, że ktoś się nie mógł zalogować. Znam przypadki, że ludzie wylądowali na ulicy, bo nie mieli zmienionego adresu w Folkeregisteret i nie mogli się zalogować.

Następna rada - osoby, które mają numer tymczasowy, powinny się starać o przeniesienie na stały numer.

Ważne jest, aby ludzie się logowali i sprawdzali, czy pracodawca odciąga podatki. Niech się logują na swój a-melding (https://skatt.skatteetaten.no/web/innsynamelding/), gdzie są informacje o wypłacie i podatkach przesyłane przez pracodawcę co miesiąc do urzędu skarbowego. Widzimy takie sytuacje, kiedy pracodawca wysyła pracownikom na konto pieniądze nieopodatkowane. I w takiej sytuacji Urząd Skarbowy upomni się o te pieniądze. Wszystkim będę odradzać pracę „na czarno”, bo to jest proszenie się o problemy. To nie tylko oszukiwanie państwa, ale przede wszystkim samego siebie. Wiele osób mówi, że będzie to na krótki okres, ale to się przedłuża.  Poza tym widzimy dramatyczne wypadki w pracy, gdzie ci ludzie nie mają składek, i co za tym idzie, prawa do odszkodowania, a nawet leczenia.

– Żeby pracować „na biało”, trzeba mieć umowę o pracę, aby dostać „normalną” umowę, trzeba mieć D-numer. Czy łatwo jest obecnie zdobyć taki numer?

– D-nummer jest względnie łatwo dostać, wystarczy umowa o pracę i jedno spotkanie w Skatteetaten. Natomiast otrzymanie stałego numeru (personnummer) jest trudne. Gdy już się dostaniemy na rozmowę w Skatteetaten, musimy spełnić wiele warunków: okazać umowę o pracę, która jest na powyżej 85 procent zatrudnienia i na okres ponad sześć miesięcy, przedstawić kontrakt na mieszkanie, i  to nie może być pokoik, bo  jeśli jesteś tu z rodziną, to musisz wynajmować mieszkanie. Później, po złożeniu wniosku często przychodzi zapytanie o to, aby udowodnić, że więcej czasu spędza się w Norwegii, niż w Polsce.  Czasem urzędnicy pytają nawet o… pokazanie karnetu na siłownię, rachunki za opłaty drogowe, przeglądają konto bankowe, sprawdzając czy robiłeś zakupy w Norwegii. Trzeba również wymeldować się z Polski. I wracając do twojego pytania, niestety, osoby, które nie mają tymczasowego numeru lub są w trakcie jego załatwiania będą pracować „na czarno”, ponieważ jeśli nie ma się tego numeru, to z płacy jest odciągane 50 procent podatku. Osoby z nowo przydzielonym D-numerem są automatycznie wrzucane na podatek liniowy/kildeskatt, gdzie nie dostaje się skatteoppgjør (rozliczenia podatkowego), co na dłuższą metę nie opłaca się osobom, które planują dłuższy niż sezonowy pobyt w Norwegii.

– Czy nie ma żadnego wyjścia z tej sytuacji?

– Podobno pracodawca może nas zarejestrować, aby ułatwić nam otrzymanie D-numeru. Może on również, jeśli się tego numeru nie mamy, zarejestrować nasz numer paszportu, by nie było tego 50- procentowego podatku.

 

DSC03523 (2).JPG

- W Norwegii są dobre programy pomocowe dla azylantów i osób z uzależnieniem, istnieje również pomoc dla osób z Rumunii, które przyjeżdżają tu żebrać. Ale nie ma polityki integracyjnej i żadnej pomocy dla emigrantów zarobkowych - polskich oraz z innych krajów.

 

– Wygląda na to, że pandemia naświetliła pewne błędy systemowe, jak również problemy, które wynikają z zaniedbania i niedopilnowania pewnych spraw przez nas samych?

– Te ludzkie problemy pokazują, że nieuporządkowanie swoich spraw prowadzi do problemów. Wielu z nich dałoby się uniknąć, gdyby ludzie na bieżąco dbali o to i pilnowali takich rzeczy. Gdy władze pytają nas o jakieś rozwiązania, to mówimy, że osoby, które starają się o D-numer powinny zostać wysłane na co najmniej godzinny kurs instrukcyjny do życia w Norwegii. Żeby np. wiedzieli, że muszą dostać odcinek pensji - lønnsslipp.

– Czy w czasie pandemii zdarzały się przypadki deportacji?

– W czasie pandemii o wiele więcej osób było deportowanych. Byli wśród nich głównie Romowie, ale również bezdomni Polacy. Policja zawsze zgarnia osoby, które zbierają butelki lub pety, i nie mają D-numeru. To, że takie osoby mają czasem fałszywą umowę o pracę, nic nie daje. Policja loguje się na stronę Urzędu Skarbowego i sprawdza, czy dana osoba jest naprawdę zarejestrowana jako pracownik.

– Czy w swojej pracy spotykasz również Polaków wykorzystujących system?

– Oczywiście są tacy Polacy, ale to zdecydowana mniejszość. Jednak takie osoby pozostawiają niesmak i psują opinię o naszej nacji, co wpływa na innych. Większość osób, którym pomagamy jest pozytywnych, to ludzie, którzy po prostu starają się jakoś przetrwać.

 

Armia Zbawienia

Założycielem Armii Zbawienia był pastor metodystyczny William Booth (1829–1912), który postanowił, że jego misją będzie głoszenie Ewangelii nie w kościołach, ale na ulicach Londynu, wśród bezdomnych  i żebraków. W tym celu, wspólnie z żoną Catherine, powołał w 1865 Misję Chrześcijańską Wschodniego Londynu, którą w 1878 przemianował na Armię Zbawienia. Razem z nową nazwą Booth wprowadził nowy styl z mundurami, stopniami wojskowymi oraz sztandarami. Od tego momentu ruch począł się szybko rozwijać. Obecnie światowa Armia Zbawienia liczy ponad 1,7 miliona członków. Organizacja działa w 131 krajach, gdzie prowadzi schroniska dla bezdomnych, szpitale, szkoły, pomaga ofiarom klęsk żywiołowych i niesie pomoc humanitarną dla krajów rozwijających się. Międzynarodowa siedziba AZ znajduje się w Londynie.

Zwierzchnik Armii Zbawienia Generał André Cox wraz z delegacją tej wspólnoty odbył 12 grudnia 2014 w Watykanie spotkanie z papieżem Franciszkiem, w trakcie którego potwierdzono wolę współpracy Armii Zbawienia i Kościoła katolickiego w zakresie działalności charytatywnej oraz dalszego dialogu ekumenicznego.

 

TU znajdziesz stronę Frelsesarmeen, czyli Armii Zbawienia w Norwegii 

TUTAJ znajdziesz lokalne oddziały Armii Zbawienia w całej Norwegii

 

DSC03529 (2).JPGZ Centrum Migracji w Oslo, Migrasjonssenteret, gdzie uzyskasz informację i pomoc w języku polskim, możesz się skontaktować pod numerem 408 00 582  

e-post: migrasjonssenteret@frelsesarmeen.no

Możesz również po prostu przyjść na ulicę Kirkeveien 62a, 0386 Oslo (na zdj. obok), gdzie mieści się siedziba Centrum Migracji.

Centrum jest otwarte w poniedziałki, czwartki i piątki od godz. 9:00 do 12:00. W pozostałe dni/ godziny można umawiać się na spotkania indywidualne z pracownikami.

We wtorki od 10:00 do 13:00 są organizowane darmowe spotkania z prawnikiem.

 

Warto śledzić stronę na FB, gdzie pojawiają się aktualne informacje o wydarzeniach np. środowych seminariach dla kobiet w różnych językach.

  

Przeczytaj więcej:

Alkohol i inne problemy polskich rodzin w Norwegii. Rozmowa z pracowniczką socjalną - asystentką dla polskich rodzin i dzieci w barnevern