Co robić, gdy od wiary odchodzi współmałżonek?

people-2595862_960_720.jpg

Zapraszam cię. Część 2

W życiu małżeńskim jest trochę tak jak w życiu zakonnym: jeśli wspólnota jest dobra, to ciągnie pojedyncze osoby w górę, a jeśli jest słaba, to ściąga w dół. Kiedy więc ktoś się decyduje na związek z osobą niewierzącą, to mówię wówczas: Pamiętaj, nie będzie ci łatwo. Musisz być wierzący/wierząca za dwoje. 

 

Z Pawłem Kozackim OP, prowincjałem zakonu dominikanów, rozmawia Katarzyna Kolska

 

– A co robić, kiedy od wiary odchodzi współmałżonek?

– Przede wszystkim posłuchać go, porozmawiać z nim, spytać, dlaczego tak się dzieje. Jeżeli małżonkowie są razem, jeżeli mają dobry kontakt, rozmawiają ze sobą, dzielą się swoimi myślami, odczuciami, to wiedzą, co ta druga strona przeżywa, co ją niepokoi, trapi, z czym sobie nie radzi. Odejście od Kościoła nie dokonuje się od razu, nikt nie mówi z dnia na dzień: Jestem niewierzący. To jest proces. Dlatego na miejscu zaniepokojonego współmałżonka zastanowiłbym się nad tym, co takiego się wydarzyło w naszym życiu, że mój mąż czy żona oddalili się od Boga.

 

– Ale w takich sytuacjach pytanie „dlaczego?” nie wystarcza.

– Tylko że to jest bardzo ważne pytanie. Bo inna jest sytuacja, gdy ktoś pod wpływem dramatycznych wydarzeń, które go dotknęły, przeżywa kryzys wiary, a zupełnie inna, gdy ktoś tak się zatracił w robieniu kariery i zarabianiu pieniędzy, że Pan Bóg i praktyki religijne stały się mu obojętne.

– Wiara jest czymś osobistym. Jeżeli mamy rozmawiać o tym, jak temu człowiekowi powiedzieć o Panu Bogu, jak go spróbować na nowo otworzyć na łaskę wiary, to zawsze trzeba najpierw zapytać o przyczynę. Każdy z nas jest pojedynczy, oddzielny, ma swoją historię, ma swoje kłopoty, ma swoje ścieżki i cała sztuka polega na tym, żeby w tej indywidualnej historii człowieka wychwycić to, co spowodowało jego odejście od Pana Boga, a czasami nie tyle od Boga, ile od Kościoła.

 

– Zdarza się, że osobie, która przestała chodzić do kościoła, zaczyna przeszkadzać religijność domowników. Mąż mówi na przykład do żony z wyrzutem: „Ciągle latasz do tego kościoła”. Co wtedy?

– Trzeba się dowiedzieć, co go tak irytuje. Jeśli żona jest tak pobożna, że zaczyna zaniedbywać dom i dzieci, to wcale się nie dziwię, że mąż się buntuje. I znam niestety takie przypadki. Mama siedzi od rana w kościele, a dzieciak jest głodny, bo w domu nie ma obiadu. Ale irytacja może też wynikać z tego, że pobożność żony jest dla męża wyrzutem sumienia i wolałby, żeby żona w żaden sposób nie przypominała mu o Panu Bogu. Zdarza się również, że w skłóconym małżeństwie taki wyrzut jest narzędziem, za którego pomocą chce się zranić współmałżonka: wiara jest dla ciebie ważna, więc w nią uderzę.

 

– I co, odpuścić wtedy? Nie namawiać do pójścia na mszę, nie rozmawiać o tym?

– Rozmawiać, ale jednocześnie uszanować wzajemnie swoje decyzje i wybory.

 

– Zdarza ci się spotykać pary, które chcą rozpocząć wspólne życie, ale jedna z osób jest wierząca, religijna, a druga nie?

– Tak.

 

– Odradzasz im wspólne życie, czy towarzyszysz i wspierasz?

– Różnie to bywa.

 

– Myślisz, że taki związek może się udać?

– Jest to trudne, trudniejsze niż wtedy, gdy małżonkowie wierzą wspólnie, ale możliwe. Choć oczywiście wszystko zależy od tego, jakiego rodzaju jest ta niewiara. Jeśli jest bardzo agresywna, taka antyklerykalno-rynsztokowa, to kiepsko widzę taki związek. Ale miałem takie sytuacje, gdy niewierzący przychodził i mówił: Spróbuj mnie nawrócić.

 

– Spróbuj mnie nawrócić, bo chcę to zrobić dla mojego przyszłego współmałżonka?

– Tak, ze względu na mojego narzeczonego czy narzeczoną wytłumacz mi, o co w tym chodzi, pokaż mi waszego Boga, chciałbym uwierzyć. No i próbowałem. Spotykaliśmy się, rozmawialiśmy i nic to nie dało. Ale ten człowiek był pełen życzliwości. Widząc jego dobrą wolę, jego otwartość, jego chęć, błogosławiłem ich związek z nadzieją.

– Znam też parę, gdzie mąż – osoba niewierząca – jest zafascynowany Pismem Świętym i zna nauczanie Kościoła. Mogę z nim toczyć rozmowy o Biblii i dogmatach o wiele ciekawsze niż z niejednym katolikiem. On wczytał się w Pismo, doskonale zna katechizm i historię Kościoła i teoretycznie rozumie wszystko, co tam jest napisane, odnosi się do tego z szacunkiem, ale mówi: To piękna historia, ale ja nie potrafię uwierzyć, że Bóg istnieje. Nie przeszkadza mi jednak to, że moja żona jest wierząca i praktykująca.

 

– Zastanawiam się, jak budować związek, kiedy tak fundamentalna dla nas rzecz dzieli. To musi być bardzo trudne.

– Tak. To jest trudne.

 

– Czy można to potraktować jako zadanie od Pana Boga i mieć nadzieję, że przez nasze wspólne życie ta osoba się nawróci?

– Naturalne jest to, że z ukochaną osobą chcemy się podzielić tym, co uważamy za wartościowe. Jeśli czymś takim jest dla mnie moja wiara, będę wówczas dążyć do tego, żeby pokazać żonie/mężowi to, co mnie tak fascynuje, czym żyję, czym się karmię. Jednak zamiast myśleć, że mam do wykonania jakieś zadanie w postaci nawrócenia współmałżonka, o wiele ważniejsze jest to, czy rzeczywiście moja wiara jest dla mnie czymś tak istotnym, że chciałbym się tym podzielić.

 

– Kiedy oboje wierzymy, to wspieramy się w tej wierze, a kiedy jeden ze współmałżonków nie wierzy, istnieje ryzyko, że i moja wiara zacznie jakoś usychać.

– W życiu małżeńskim jest trochę tak jak w życiu zakonnym: jeśli wspólnota jest dobra, to ciągnie pojedyncze osoby w górę, a jeśli jest słaba, to ściąga w dół. Kiedy więc ktoś się decyduje na związek z osobą niewierzącą, to mówię wówczas: Pamiętaj, nie będzie ci łatwo. Musisz być wierzący/wierząca za dwoje. Zwłaszcza gdy dorastające dzieci zaczną się buntować: Skoro tata/mama może nie chodzić do kościoła, to ja też nie będę chodzić. Na takie sytuacje trzeba się przygotować. Warto mieć gotowe argumenty.

 

 

Paweł Kozacki – ur. 1965, prowincjał polskich dominikanów, duszpasterz, przez wiele lat redaktor naczelny miesięcznika „W drodze”.

 

Pierwszą część rozmowy możesz przeczytać tutaj

Trzecią część rozmowy możesz przeczytać tutaj

 

Artykuł ukazał się również w miesięczniku „W drodze” (2018, nr 1).