Jean de Caussade - jezuita, który wyprzedził epokę

Bądź na bieżąco z polskimi  wiadomościami na Facebooku!

25438761_10212639031705323_4955115582940962480_o.jpg

"Uczyć się od prostych dusz wielkiej tajemnicy tego, jak od czasu do czasu zatrzymać się na chwilę i w ciszy i spokoju trwać uważnie przed Bogiem". Zdjęcie: Renata Nowak Art&Photography.

 

Zbyt wielu ludzi utożsamia duchowe męstwo i doskonałość z oddawaniem się gorączkowo i bez chwili wytchnienia medytacjom, modlitwom i duchowej lekturze, podczas gdy powinni uczyć się od prostych dusz wielkiej tajemnicy tego, jak od czasu do czasu zatrzymać się na chwilę i w ciszy i spokoju trwać uważnie przed Bogiem.

 

Tekst: O. Krzysztof Payłys OP

 

 

W czasach kiedy wartość życia duchowego zaczęto postrzegać przez pryzmat postępujących w określonym porządku punktów i skrupulatnym badaniu własnego wnętrza, wiele wrażliwych dusz z trudem zaczęło łapać powietrze. Jakby nagle wszyscy zapomnieli jak się swobodnie oddycha. Nawet w wielu zakonach modlitwa została zredukowana wyłącznie do pobożnych formuł, do wypełniania niekończących się duchowych ćwiczeń, które zamiast pomagać, zaczęły przygniatać. Ci którzy pragnęli czegoś prostszego i mniej krępującego, podejrzewani byli o pychę. Ścieżki miałby być jasno wytyczone.

 

Właśnie w takich czasach pojawia się Jean-Pierre de Caussade (ur. 1675 roku) francuski jezuita, którego nauczanie dla niezliczonej ilości osób, staje się świeże niczym orzeźwiający wiatr po parnym, upalnym dniu. Na jego teksty powoływał się Thomas Merton, Jean Leclercq czy John Chapman, benedyktyński mnich i ceniony towarzysz duchowy setek osób. 

 

"Jaka szkoda, że nie mogę krzyczeć wszędzie: Wyrzec się siebie! Wyrzec się siebie! A potem co? Znów wyrzec się siebie, bez ograniczeń, bez reszty!" – tym prostym zdaniem można ująć  sedno nauczania o. de Caussade. 

 

Kluczem do wszelkiego duchowego wzrostu stało się dla niego całkowite i dokonane bez lęku oddanie się w ręce Boga. Zaprzątnięcie sobą jest niewskazane, a zwłaszcza zaś zastanawianie się nad tym, na jakim dokładnie poziomie nadprzyrodzoności jesteśmy. 

Nasza doskonałość to bowiem Jego sprawa, a nie nasze starania. 

 

Francuski jezuita ostrzegał przed zniewoleniem przez nadmiar praktyk pobożnościowych, czy to cielesnych, czy duchowych. Trzymanie się owych praktyk za wszelką cenę, zwłaszcza kiedy Bóg chce poprowadzić człowieka głębiej, może być równie szkodliwe, jak ich całkowity brak.

 

Angielski dominikanin Simon Tugwell, świetny znawca chrześcijańskiej duchowości, zauważa, że taka postawa skłania ludzi do tego, aby pokładać ufność przede wszystkim we własnych uczynkach, a nie w miłosierdziu Boga i zasługach Chrystusa, a to zaś nic innego jak dowód miłości własnej i pychy. Także "pobożny upór" to wciąż dowód miłości do siebie samego, mimo iż uduchowionej. 

 

Nasze pragnienie, by upewnić się, że jesteśmy duchowo bez zarzutu, to nic innego jak skutek miłości własnej – twierdzi Tugwell. Jak rekrutujący się ze świata "czciciele własnej urody", my także pragniemy podziwiać siebie w naszych duchowych lustrach. Przywiązujemy się do tego wszystkiego w nas samych, co możemy odczuć i uznać za święte. 

 Do jednej z sióstr o. Caussade pisze: 

"Wierz mi, oddajesz się już zbyt wielu praktykom, a tymczasem trzeba ci raczej wciąż większej wewnętrznej prostoty. Zbyt wielu ludzi utożsamia duchowe męstwo i doskonałość z oddawaniem się gorączkowo i bez chwili wytchnienia medytacjom, modlitwom i duchowej lekturze, podczas gdy powinni uczyć się od prostych dusz wielkiej tajemnicy tego, jak od czasu do czasu zatrzymać się na chwilę i w ciszy i spokoju trwać uważnie przed Bogiem". 

 

Lęki i nieustanne obawy o swoją czystość, a nie więź z Bogiem, to w rzeczywistości dowód stawiania na pierwszym miejscu własnej woli i braku oderwania się od siebie. 

Jestem w sobie, albo jestem w Bogu. Innego wyjścia nie ma. 

 

Tekst ukazał się na blogu o. Krzysztofa Pałysa, Światła miasta http://kpalys.blogspot.no/