Nad Bożym Słowem. VI Niedziela okresu zwykłego

 

lone-tree-1934897_960_720 (2).jpg

"Błogosławiony mąż, który pokłada ufność w Panu... Jest on podobny do drzewa zasadzonego nad wodą, co swe korzenie puszcza ku strumieniowi...”.

 
Tekst: ks. Marcin Zych (St. Paul kirke, Bergen)

 

Co by było, gdyby…? Dobrze znamy to pytanie i wiemy również, że bywa ono często wstępem do jakiejś dywagacji. Co by zatem było, gdyby Piotr w Ewangelii z poprzedniej niedzieli, dokonał w nocy dobrego połowu? Czy wtedy wypłynąłby na prośbę Mistrza i zarzucił sieć? Czy by Go posłuchał? Ktoś może powie: ale na co mi takie rozważania? Jaki to ma związek z dzisiejszą niedzielą? Spróbujmy zatem spotkać się ze słowem i pozwólmy by Ono przeczytało nasze życie.

W pierwszym czytaniu zaczerpniętym z Księgi proroka Jeremiasza słyszymy słowa: „Tak mówi Pan: «Przeklęty mąż, który pokłada nadzieję w człowieku i który w ciele upatruje swą siłę, a od Pana odwraca swe serce. Jest on podobny do dzikiego krzewu na stepie, nie dostrzega, gdy przychodzi szczęście; wybiera miejsca spalone na pustyni, ziemię słoną i bezludną”. Ten przytoczony właśnie fragment jest odpowiedzią na całe powyższe gdybanie. Jeśli Piotr postawiłby na siebie, swoje zdolności i wiedzę, to tak naprawdę by przegrał. Rozminąłby się z Mistrzem. Nie spotkałby Go w rzeczywistości swojego życia, w tym położeniu w jakim się znalazł. Popatrzmy jak to jest dzisiaj? Ilu ludzi stawia tylko na siebie? Ilu mówi: po co mi Bóg? Niektórzy twierdzą nawet: On mi nie pomoże, ja muszę sam. Czy to nie jest właśnie pokładanie nadziei w człowieku? Czasami wydaje się, że człowiek zaczyna już nie tylko stawiać na siebie, ale zaczyna sobie przypisywać prerogatywy samego Boga i mówić: to ja mam prawo decydowania o życiu, śmierci, takich, czy innych kwestiach. Może nieraz się dziwimy: dlaczego tyle w nas niepokojów, dlaczego tyle nerwowości, ciągłego zagonienia, złości itd? A gdzie jest nasze serce? Czy jest ono przy Panu? Czy biegamy, chcąc wszystko zrobić po swojemu? Święty Paweł powie, że w wnętrza, z serca człowieka pochodzi wszelkie zło. Może zatem warto wziąć sobie do serca, to co Jeremiasz mówi w drugim fragmencie czytanego dzisiaj tekstu: „Błogosławiony mąż, który pokłada ufność w Panu, i Pan jest jego nadzieją. Jest on podobny do drzewa zasadzonego nad wodą, co swe korzenie puszcza ku strumieniowi; nie obawia się, gdy nadejdzie upał, bo zachowa zielone liście; także w roku posuchy nie doznaje niepokoju i nie przestaje wydawać owoców”.

Człowiek, który pokłada ufność w Panu. Jeremiasz mówi: że jest on błogosławiony, czyli napełniony łaską i pokojem. Jest po prostu świadomym, że nie jest sam. To nie oznacza, że wystarczy złożyć nadzieję w Panu a już w życiu wszystko będzie tylko kolorowe i z naszych ust nie zniknie uśmiech. Nie. Pewnie często będzie jak w dzisiejszej Ewangelii: nieraz może płacz, cierpienie, smutek, odrzucenie, ubóstwo i wiele innych problemów, które dotkną naszego życia. Jednak nas nie złamią, nie będziemy twierdzić, że Bóg jest niedobry, że mnie nie kocha. Zamiast tego będziemy mogli powiedzieć: Panie daj mi siłę! Poprowadź mnie!

Ktoś powie: to ładnie brzmi, to nie sztuka tak napisać, ale przecież rzeczywistość życia bywa czasem bardzo trudna. Świat, w którym żyjemy przecież każe nam się rozpychać, być przebojowym, bo inaczej zginiemy, nikt nie będzie się z nami liczył.

Jezus w Ewangelii dzisiejszej niedzieli, kilkukrotnie wypowiada jedno słowo: „biada!”. To może nas oburzać. Jak to, Jezus nas straszy? Nie! Jezus nie straszy! Jezus przestrzega przed tym, co się stanie z człowiekiem, który pójdzie i wszystko będzie robił po swojemu. Ostateczny los takiego człowieka związany jest z przegraną. Nie ma chyba bardziej dramatycznego doświadczenia, jak uświadomić sobie, że przegrałem własne życie.

Przypomina mi się tutaj pewna sytuacja, kiedy będąc z posługą sakramentalną w szpitalu, spotkałem kiedyś człowieka w podeszłym wieku, który był bliski śmierci. Najpierw powiedział mi, że długie lata nie był ani w kościele, ani nie przyjmował sakramentów świętych. Zadał mi jedno pytanie: proszę księdza, co teraz ze mną będzie? Ja widziałem w jego oczach już nie strach, ale wręcz przerażenie. Pan Bóg dał mu tę łaskę, że zdążył się wyspowiadać, przyjąć sakrament chorych i Komunię świętą, a kilkadziesiąt minut później zakończył życie. Czasami stawiam to pytanie: co powiesz, jak staniesz już przed Bogiem? Nie wiedziałem, nie miałem czasu? To prawda, że mamy czynić sobie ziemię poddaną, mamy się rozwijać. Jak mówi św. Paweł: wszystko jest wasze, ale zaraz dodaje, ale wy jesteście Chrystusa. I to jest ta wartość, o której nie możemy zapomnieć.   

Warto w tym kontekście jeszcze na chwilę zatrzymać się nad słowami świętego Pawła z drugiego czytania: „Jeżeli głosi się, że Chrystus zmartwychwstał, to dlaczego twierdzą niektórzy spośród was, że nie ma zmartwychwstania? Jeśli umarli nie zmartwychwstają, to i Chrystus nie zmartwychwstał. A jeżeli Chrystus nie zmartwychwstał, daremna jest wasza wiara i aż dotąd pozostajecie w waszych grzechach. Tak więc i ci, co pomarli w Chrystusie, poszli na zatracenie. Jeżeli tylko w tym życiu w Chrystusie nadzieję pokładamy, jesteśmy bardziej od wszystkich ludzi godni politowania. Tymczasem jednak Chrystus zmartwychwstał jako pierwociny spośród tych, co pomarli”.

Jeśli na nasze dziś, nie spojrzymy z pespektywy zmartwychwstania i życia wiecznego, to tak naprawdę nie warto się starać, nie warto być dobrym, uczciwym, a w konsekwencji nie warto nawet się nawracać, skoro to nie ma znaczenia.

To fakt zmartwychwstania, nadaje sens naszemu życiu. To zapowiedź zamieszkania w domu Ojca jest tym najcenniejszym darem dla nas.

Po co dano nam Kościół? Żebyśmy do domu Ojca nie szli samolubnie, ale żebyśmy we wspólnocie troszczyli się o siebie nawzajem i wspomagali się na tej drodze.

Jest taka piosenka:

„Złożyłem w Panu całą nadzieję.

On schylił się nade mną

i wysłuchał wołania mego.

Wydobył mnie z dołu zagłady.

Wydobył mnie z kałuży błota.

Stopy me postawił na skale

i umocnił moje kroki.

Błogosławiony mąż, który pokłada ufność w Panu!”.