Nad Bożym Słowem. V Niedziela Wielkanocna

people-2583943_960_720.jpg

 

 

 

Tekst: ks. Marcin Zych (St. Paul kirke, Bergen)

 

 

Ewangelia kolejnej niedzieli wielkanocnej to powrót do wieczernika, do Ostatniej Wieczerzy. Może nas trochę to zdziwić, bo ciągle przecież radujemy się Zmartwychwstaniem, więc po co wracać do tamtych wydarzeń. Zauważmy, że ten powrót jest niejako wpisany w całe nasze życie i działanie. Ciągle przecież do czegoś wracamy. Z pracy do domu, w pracy do swoich zadań, a w życiu duchowym, w życiu wiary wracamy w każdą niedzielę do naszego wieczernika, by doświadczyć spotkania ze Zmartwychwstałym i żyjącym Chrystusem, ale także z żyjącą wspólnotą Kościoła.

W swoich najważniejszych dokumentach Kościół zapisał sobie to nieustanne wracanie do Wieczernika jako program i wskazanie. Wyraził to bardzo konkretnie: Eucharystia, to źródło i szczyt życia Kościoła. Sensem Kościoła jest Eucharystia, bez niej Kościół po prostu nie istnieje. Przywołuję te pewnie dobrze znane myśli, bo przecież dzisiaj o pierwszej Eucharystii słuchamy w opisie św. Jana. Zauważmy, że fragment ten opisuje bardzo ciekawy moment, kiedy Judasz już opuścił i Jezusa i wspólnotę uczniów. On już poszedł swoją drogą. Choć dobrze wiemy, że była to droga tragiczna.

Dzieci, jeszcze krótko jestem z wami. Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem; żebyście i wy tak się miłowali wzajemnie. Po tym wszyscy poznają, że jesteście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali.  Jezus dobrze wie, co za kilka godzin się wydarzy. Można powiedzieć, że to jest moment, w którym wypowiada się kluczowe myśli i słowa. I to właśnie w tej chwili Jezus wskazuje na klucz, na znak, który będzie odtąd odznaczał uczniów Mistrza z Nazaretu. Tym znakiem rozpoznawczym ma być: Miłość. Świadomie napisałem to słowo wielką literą, bo pytanie, które trzeba sobie postawić jest następujące: jak owa Miłość wśród uczniów Chrystusa ma wyglądać? Czy mam wszystkim mówić, że ich kocham? I jak mam miłować, tego, który wyrządza mi krzywdę, obraża, poniża, może jest zwyczajnie nieuczciwy? W jaki sposób kochać wszystkich ludzi? Pewnie wielu z nas ma takie odczucia i wcale nie jest im łatwo w pełni kochać. A może wręcz nie ma w nas tej miłości nawet w najmniejszym stopniu. O jakiej Miłości zatem mówi Jezus?

Kiedy prześledzimy różne cuda Jezusa, jego interwencje zapisane na kartach Biblii, to zauważymy, że w tej Jego Miłości jest ciągłe nastawienie na drugiego człowieka. Jezus nie wskazuje nigdzie na siebie, ale działa ze względu na człowieka. Tak jest w Kanie Galilejskiej, tak się dzieje, gdy rozmnaża chleb, gdy przywołuje obraz pasterza szukającego jednej zagubionej owcy, czy daje obraz miłosiernego Ojca. Oczywiście tych przykładów można by tu wypisać jeszcze więcej, ale myślę, że wystarczy tych kilka, żeby zrozumieć, że Miłość, o której mówi Jezus oznacza nieustanne dawanie, ciągłe dbanie by drugi miał lepiej.

I do takiej Miłości jesteśmy zaproszeni przez Jezusa. W Kościele pierwszych wieków było to bardzo widoczne, gdy wspólnota dzieliła się tym co miała, z tymi którzy potrzebowali pomocy. Dziś też Kościół poprzez Caritas niesie pomoc ludziom na całym świecie. I można powiedzieć, że w tej warstwie jakoś tam pewnie udaje nam się to wezwanie Jezusa realizować. Niestety trochę smutniej to wygląda, kiedy popatrzymy na nasze życie. Ciągle słyszymy o wojnach, krzywdach, oszustwach, zabójstwach itd. Niestety za wiele z tych wydarzeń odpowiadają chrześcijanie, czyli ci, którzy są naznaczeni Chrystusem. Czy zatem nie słyszeli tego wezwania? Czy może słuchają innej Ewangelii albo innego Chrystusa? Ależ tak słyszeliśmy to wezwanie setki razy, może nawet je wyśpiewujemy od czasu do czasu w czasie liturgii, ale niestety nic, albo niewiele, sobie z tego nie robimy.

Owszem potrafimy miłować, ale niestety często interesownie; miłość się zdewaluowała. Myślę, że przezywamy dzisiaj kryzys prawdziwej miłości. Miłości, w której jest gotowość do podjęcia trudu, rezygnacji ze swoich planów, ambicji, właśnie z miłości do drugiego człowieka. Przypomina mi się tutaj scena z filmu: Szkoła uczuć, kiedy chłopak dowiaduje się, że jego dziewczyna jest chora na białaczkę. Kiedy ona trafia do szpitala, on siedzi godzinami przy jej łóżku, pragnie zrealizować jej marzenia, a ostatecznie zostają małżeństwem, które chociaż trwa bardzo krótko, było czym niesamowitym, jak mówi sam główny bohater.

Zdaję sobie sprawę, że pewnie wielu mogłoby tutaj przytoczyć nie tylko historie z filmów, ale przede wszystkim z własnego życia, gdzie np. rodzice poświęcają się opiece nad swoim niepełnosprawnym dzieckiem, mąż czy żona siedzą długie godziny przy łóżku, gdy drugi jest chory, gdy podejmujemy zwykłe codzienne zadania i obowiązki, nie dlatego że trzeba, ale ponieważ kocham i nie wyobrażam sobie inaczej.

To jest właśnie czysta Ewangelia. To jest właśnie to, o czym mówi Chrystus. Wielu tego jednak  nie zrozumie. Może powiedzą nawet, że to głupota, ale taka właśnie Miłość. Jest sprzeciwem wobec świata, który ciągle wmawia nam, że moje „ja” jest najważniejsze.

Taką Miłość głosili uczniowie Jezusa, o których słyszmy w pierwszym czytaniu. Nie tylko głosili, ale tym żyli, i to świadectwo sprawiało, że poruszały się serca ludzi. Bo ta Miłość budziła to, co jest zapisane w sercu każdego i każdej. To jest właśnie owe nowe Jeruzalem, o którym słyszymy w drugim czytaniu. Jego fundament to Chrystus, a Chrystus to Miłość.

Ostatnio wspomniałem, że maj to czas Pierwszej Komunii Świętej, ale to także czas, kiedy Kościół, mówiąc biblijnie nakłada ręce i posyła nowych robotników do winnicy Pana. To jest też dla każdego z nas okazja do tego, byśmy z ufnością prosili by nie zabrakło tych, którzy będą tę Miłość Chrystusa głosić, którzy będą o niej nam nieustannie przypominać i do niej zapraszać.

W modlitwie po komunii świętej w tę niedzielę usłyszymy słowa: Boże, nasz Ojcze, przybądź z pomocą swojemu ludowi, który nakarmiłeś Najświętszym Sakramentem, spraw, aby porzucił dawne nałogi i prowadził nowe życie.

 Niech Pan da każdemu i każdej tę moc prawdziwej Miłości, byśmy stali się Jego znakiem w świecie.