Święty mnich z norweskich gór. Rozmowa z Katarzyną i Adamem Jachimowiczami

  d85804e2-0bdd-490f-b657-013a8a57e0a2.jpeg

"O. Robert był przesiąknięty duchem benedyktyńskim, otwarty na ludzi i świat. Mawiał: „Wszyscy jesteśmy katolikami, tylko może nie wiecie o tym”. Był radykalny, ale wszystko robił z wielką miłością. Odwiedzali go mnisi buddyjscy, pastorzy protestanccy, przedstawiciele innych religii i niewierzący". Zdjęcie: Nils Heyerdahl 

 

 

„Jak wiemy z żywotów świętych, życie tego pokroju wydaje jeszcze większy owoc po śmierci. W związku z tym oczekuję tego kiełka, który będzie wzrastał. Jest we mnie spokojne oczekiwanie, że o. Robert będzie działał w Telemarku, w Norwegii na swój sposób” - mówi Katarzyna Jachimowicz.

 

 

Tekst: Marta Tomczyk-Maryon

 

Niedawno pożegnaliśmy o. Roberta, który przez ponad 53 lata mieszkał w pustelni w Telemarku. Żył ekstremalnie i bezkompromisowo: na odludziu,  bez prądu, telefonu,  Internetu i bieżącej wody, w bardzo surowym, norweskim klimacie.

Biskup Bernt Eidsvig w homilii wygłoszonej 7 października podczas Mszy pogrzebowej o. Roberta odniósł się do tradycji życia monastycznego, której był on wierny:

„Bycie pustelnikiem w klimacie Egiptu, to całkiem coś innego niż tutaj w górach Telemarku. Nie znałem nikogo, kto cierpiałby z powodu mrozu tyle, co o. Robert; który jadłby tak mało i tak prosto jak on. To wyrzeczenie nie miało być wyczynem, miało tylko jeden zamiar: zyskać wolność do życia jako mnich dla Boga”.

Prowadząc  kontemplacyjne i duchowe  życie, o. Robert nie odgradzał się od ludzi. Jego serdeczność  i gościnność sprawiała, że odwiedzało go wiele osób.

 „Niektórzy z was przychodzili do mnicha Roberta po radę lub prosili go o modlitwę wstawienniczą, albo żeby zbliżyć się do osoby, która podnosiła na duchu, albo dlatego, że miejsce to dawało waszej zmęczonej duszy chwilę wytchnienia od smutku i zmartwienia” - mówił bp Eidsvig.

Rozmowa z o. Robertem zostawiała ślad na każdym, kto miał okazję go spotkać. Z pustelni i kościółka, które wybudował,  emanował spokój. Dla wielu osób było to spotkanie z prawdziwą wiarą i świętością. Katarzyna i Andrzej Jachimowiczowie mieli szczęście poznać  o. Roberta.

 

safe_image.jpgOjciec Robert K. Anderson urodził się 23 stycznia 1932 r. w Hartford w USA. Święcenia kapłańskie przyjął 21 grudnia 1955 r. w Spencer, Massachusetts, USA.

Robert K. Anderson OCSO należał do zakonu trapistów (Zakon Cystersów Ściślejszej Obserwacji). W roku 1967 poczuł powołanie, aby przyjechać z Massachusetts do Norwegii i założyć tu swoją pustelnię.

Dzięki pomocy biskupa Johna Willema Grana OCSO, który bardzo chciał, aby jego bracia przybyli do Norwegii, o. Robert osiedlił się najpierw  w Moelvbrakke, obok Austbygde w Telemarku. Następnie przeniósł swój dom dalej, w kierunku jeziora Tinnsjø.

W 1977 roku wydzierżawił nieużywaną małą farmę Hylland, a w 1995 roku fundacja „Munkelyd Ocisto” kupiła tę ziemię.

Zdjęcie: Nils Heyerdahl 

 

Ojciec Robert przez długi czas mieszkał sam, ale z czasem do Hylland przybyło z Estonii dwóch braci Miikael i Serafim. W ten sposób powstała mała kontemplacyjna wspólnota, która żyła według ducha trapistów i reguły benedyktynów.

Bracia mieszkają w oddzielnych domkach, ale wspólnie spożywają posiłki, pracują i modlą się. Własnymi rękami zbudowali na miejscu piękny mały kościół, gdzie w każdą środę i sobotę była odprawiana Msza Święta zgodnie z obrządkiem wschodnim, a w niedziele i pozostałe dni tygodnia w rycie trydenckim.

Ojciec Robert zmarł 29 września 2020 r. w wieku 88 lat. Jego pogrzeb odbył się w kościele Atrå  7 paździenika 2020. Mszę pogrzebową sprawował bp Bernt Eidsvig.

 

 

w.PNG

Zadanie dla spostrzegawczych - znajdź kościół

 

 

W środku wielkiego lasu

– Jak poznaliście o. Roberta?

Katarzyna Jachimowicz:  W roku 2008 mieszkaliśmy w Nottoden i szukaliśmy miejsca, gdzie moglibyśmy chodzić na Mszę. Hylland było najbliżej nas, zaledwie godzinę drogi (śmiech). Ktoś nam powiedział, że jest tam pustelnik i mały kościół. Dotarcie tam nie było jednak łatwe: to nie jest tak, że ktoś ci da  adres i tam pojedziesz.  Pustelnia i kościół są w tak odludnym miejscu w górach, że trafienie tam bez przewodnika jest niemożliwe.

– Jakie było to pierwsze spotkanie z o. Robertem? Jak wyglądała Msza?

Katarzyna Jachimowicz: Pierwsze spotkanie było niesamowite. Jechaliśmy długo, droga prowadziła przez las. I gdy już prawie straciliśmy nadzieję, że jesteśmy na właściwej drodze, że coś tam jest, poza drzewami, nagle otwarła się maleńka polanka z kapliczną Matki Boskiej. Znaleźliśmy się w zupełnie innym świecie. To  było jak spotkanie z wiecznością: tego, co było, tego, co jest i tego, co będzie.

Msza była sprawowana w obrządku wschodnim po starocerkiewnosłowiańsku. Ojciec odprawiał liturgię niespiesznie, każde słowo  wypowiadał z namaszczeniem. Wielkie wrażenie zrobił na mnie również sam kościółek: maleńki, skromny, ale piękny, z prawdziwym ikonostasem.

Po Mszy o. Robert wyszedł, przywitał się i  każdego wysłuchał.  Mnie - gdy usłyszał, że uczę religii - obdarował książkami.

– Robert był podobno niezwykłą, zapadającą w pamięć osobą. Jak go zapamiętaliście? Jak wyglądał?

Adam Jachimowicz: Miał długą, siwą brodę, był niski, przygarbiony, ubrany w ciemnobrązową, mnisią szatę, zawsze z nożem przy boku. Nasze dzieci nazywały go Krasnoludem; pasowało to nie tylko do jego wyglądu, ale także do tego, że był fanem Tolkiena.

 120827432_3367310793351269_7145395692330941764_n.jpg

„Niektórzy z was przychodzili do mnicha Roberta po radę lub prosili go o modlitwę wstawienniczą, albo żeby zbliżyć się do osoby, która podnosiła na duchu, albo dlatego, że miejsce to dawało waszej zmęczonej duszy chwilę wytchnienia od smutku i zmartwienia” - powiedział bp Eidsvig podczas Mszy pogrzebowej Zdjęcie: Adam Jachimowicz

 

List

– Bywaliście tam tylko na Mszach, czy też zdarzały się jakieś inne okazje?

Katarzyna Jachimowicz: Jeździliśmy na Msze kilka razy w roku. Wydawało nam się, że zjawianie się bez zapowiedzi jest naruszaniem prywatności mnichów. Tylko raz zdarzyło się, że wpadłam tam bez uprzedzenia, ale też sytuacja była szczególna.

– Co się stało?

Katarzyna Jachimowicz: Dowiedziałam, że  mnisi mają problem z piecem, że Straż Pożarna chce im zamknąć kościółek, bo nie spełniają wymogów przeciwpożarowych. Wtedy pojechałam bez zapowiedzi. Udało mi się wydusić od o. Roberta jego numer konta i zorganizowałam wśród ludzi akcję zbierania pieniędzy na nowy piec. On nie chciał ogłaszać tego oficjalnie.

– Czy pamiętacie jeszcze jakąś inną historię związaną z o. Robertem i braćmi, którzy z nim mieszkali?

Katarzyna Jachimowicz: To wiąże się ze sprawą klauzuli sumienia, kiedy wystąpiłam w jej obronie i następnie zostałam zwolniona z pracy. Gdy zdecydowałam się wnieść sprawę do sądu, zwróciłam się o pomoc do różnych ludzi i instytucji, jednak nikt nie odpowiedział. Miałam poczucie, że zostałam totalnie sama. Jednak w pewnym momencie dokonała się zaskakująca zmiana.  Pojechałam na rekolekcje ignacjańskie, a gdy wróciłam, w domu czekał na mnie  list od o. Roberta i braci. Wcześniej nigdy do mnie nie pisali.

– Co było w tym liście?

Katarzyna Jachimowicz:  „Katarzyna, my się za ciebie modlimy”. Trochę przesadzili, bo napisali, że jestem bohaterką. To było niesamowite, że po tym długim czasie, kiedy byłam sama i nikt mnie nie popierał, pierwsze światło przyszło właśnie od nich. Co ciekawe, gdy tego samego dnia otwarłam skrzynkę mailową, znalazłam tam drugi list, od Magnara Kleivena, sekretarza generalnego Chrześcijańskiego Stowarzyszenia Lekarzy Norweskich. Stowarzyszenie udzieliło mi swojego poparcia. Wszystko stało się w jednym momencie. Jestem racjonalną osobą, ale kiedy widzisz taki przypadek, to myślisz, że to przekracza „zwykły” bieg rzeczy.

 

O sprawie Katarzyny Jachimowicz i jej wygranej w Sądzie Najwyższym przeczytasz tutaj

 

 121097943_1827135320772083_2343499649264917149_n (1).jpg

Przez ponad 53 lata mieszkał  nad jeziorem Tinnsjø w Norwegii. W tym odludnym i pięknym miejscu stworzył "centrum", które przyciągało ludzi jak magnes. Przychodzili tu, aby wyciszyć się, porozmawiać i spotkać się z niezwykłym człowiekiem. Zdjęcie: Haavar Simon Nilsen

 

 

Maryja mnie uzdrowi

– To nie wygląda na przypadek, ale na interwencję Boga. Porozmawiajmy o tym działaniu: czy nazwalibyście o. Roberta osobą świętą?

Katarzyna Jachimowicz: Tak, to było właśnie to, co przyciągało. Mieliśmy okazję zobaczyć schyłek niezwykłego życia, które było całkowicie poświęcone Bogu. Wybór i konsekwencja o. Roberta były piękne. Gdy był chory mówił: „Matka Boża mnie z tego wyprowadzi. Ona się mną będzie opiekować”. Niezwykła jedność myśli, czynu i działania. I to była świętość.

Adam Jachimowicz: Zdecydowanie miałem takie poczucie, że obcuję z osobą świętą, tyle, że to odnosiło się zarówno do o. Roberta, jak i miejsca, które udało mu się stworzyć. Za każdym razem, kiedy tam byliśmy, miałem wrażenie, że staję w przedsionku raju, w miejscu, gdzie niebo spotyka się z ziemią. Emanował stamtąd spokój i dobro. Będąc tam, miałem poczucie, jakbym zostawił wszystko z tyłu. I było to nie tylko moje doświadczenie, ale również wielu innych osób, które tam bywały.

Robert był dla mnie przede wszystkim człowiekiem wiary. Pamiętam, że uderzyła mnie jego postawa związana z pierwszą chorobą. To było dwa lub trzy lata temu. Jestem lekarzem i z mojego punktu widzenia wyglądało to na bardzo poważną dolegliwość. On jednak konsekwentnie odmawiał jakiejkolwiek pomocy medycznej, ponieważ twierdził, że uzdrowi go Bóg, z pomocą Maryi. Moja pierwsza reakcja była: „To niepoważne podejście do własnego zdrowia”. Jednak z drugiej strony pomyślałem, że to jest dowód na niesłychaną wiarę i że on wierzy w to, co mówi. Później, widząc innych, terminalnych pacjentów w szpitalu pomyślałem, że o. Robert miał chyba rację. Jego postawa była dowodem wiary. Bardzo mało jest takich ludzi na świecie, którzy to, co mówią czy też głoszą na kazaniach, również pokazują swoją postawą.

– Jesteś lekarzem, więc zastanawiam się czy ta postawa o. Roberta nie budziła w tobie jednak jakichś wątpliwości?

Adam Jachimowicz: Jak patrzę pacjentów w starszym wieku, to zastanawiam się czy  jest sens, aby przychodzili do szpitala, skoro często nie można im pomóc? Nie negowałbym takiej postawy, jaką reprezentował o. Robert. Mam wrażenie, że pomoc doraźna, jaką ludzie starsi otrzymują w szpitalu, zmniejsza ich cierpienia, ale nie przynosi spokoju. O. Robert przeżył swoje życie dobrze i  dawał dowód tego, że nie boi się śmierci. Mnie to budowało.

 

383cb9fc-e244-46dc-b95b-3cba3f3e8e18.jpeg

Zdjęcie: Nils Heyerdahl 

 

Pustelnik o szerokich horyzontach

– Jak to było przebywać w obecności o. Roberta?

Katarzyna Jachimowicz: To cię prześwietlało, konfrontowało z twoimi wyborami. Dawało także światło i wprowadzało spokój w twoje życie. O. Robert i bracia przeżywali żywą obecność Boga tutaj na ziemi pod postacią sakramentów. To zawsze promieniuje, ma moc odziaływania i przemieniania rzeczywistości. Mnie dawało bezpieczeństwo. Myślałam: „jeśli oni się modlą tam, to ja mogę bezpiecznie działać tutaj, w tym powołaniu, w którym jestem jako lekarz, matka i żona”.

– Czułaś spokój?

Katarzyna Jachimowicz: Tak i pokój, który płynął od nich i z tego miejsca. Gdy wracaliśmy stamtąd, byliśmy spokojniejsi. To było poza intelektualnym rozumieniem, to przenikało człowieka.

Adam Jachimowicz: On był przede wszystkim człowiekiem otwartym i prostym. Odprawiał Mszę, udzielał sakramentów, a po Mszy wychodził, uśmiechał się, rozmawiał z ludźmi, żartował. Nie był zamkniętym na świat pustelnikiem. Choć nie miał komórki i komputera, to wiedział, co się dzieje na świecie.  Czasem się zastanawiałem skąd miał te informacje? O. Robert był bardzo oczytany, można z nim było porozmawiać na wiele tematów naukowych i społecznych. Na wszystko potrafił spojrzeć z własnej perspektywy i zinterpretować. Oczywiście lubił tematy religijne, jego ulubionym była Maryja i niepokalane poczęcie. Jednak ponieważ dużo wspinałem się w Rjukan na lodospady, to rozmawiałem z nim również na ten temat. Tym też się interesował, potrafił wysłuchać, nie przerywał, dopytywał gdzie to jest.

– Z tego co mówicie wyłania się portret ciepłego, inteligentnego człowieka.

Adam Jachimowicz: Dokładnie tak - ciepły, inteligentny człowiek.

– Słyszałam, że o. Robert odprawiał Msze w rycie trydenckim?

Katarzyna Jachimowicz: Jestem wychowana w duchu posoborowym i oazowym i wcześniej nie miałam do czynienia z Mszą trydencką. Ale gdy wzięłam w niej udział po raz pierwszy, byłam zachwycona. Miałam wrażenie, że sięgam do początków chrześcijaństwa. To było doświadczenie Kościoła mistycznego, żywego.

 

safe_image (1).jpg

Wszyscy jesteśmy katolikami

– Czy są jakieś słowa o. Roberta, albo sytuacje, które utkwiły wam w pamięci?

Katarzyna Jachimowicz: Jego bezgraniczne zawierzenie i słowa: „Maryja się zatroszczy”.

Pamiętam, że kiedyś moje dzieci zapytały go, dlaczego nosi nóż przy sobie. Popatrzył na nie uważnie i wyjaśnił, że to dla bezpieczeństwa i dodał, że raz znalazł owieczkę, która się zaplątała i dzięki temu,  że miał nóż uratował ją.

Adam Jachimowicz: O. Robert poprosił nas kiedyś o zdjęcia naszych dzieci. Zbierał fotografie dzieci osób, które tam przyjeżdżały, wywieszał je na ścianie i modlił się za nie. Bardzo mnie to ujęło.

Lubił zwierzęta, niezwykłe było to, że można było do niego pojechać z psem. Widać było, że kocha przyrodę i miejsce, w którym mieszkał.

Katarzyna Jachimowicz: Warto jeszcze opowiedzieć o bibliotece, którą stworzyli o. Robert i bracia. Była zjawiskowa: można tam znaleźć zarówno Pismo Święte po hebrajsku w zwoju, jak i Władcę pierścieni. Widać było, że ojciec i bracia pracują również intelektualnie.

– Podobno o. Robert był również lubiany i ceniony przez lokalną społeczność?

Katarzyna Jachimowicz: Miał duży szacunek wśród lokalnej społeczności. Prowadził w miejscowym domu kultury zajęcia o medytacji chrześcijańskiej.

– Co mówił o medytacji?

Katarzyna Jachimowicz: Uważał, że każda medytacja jest chrześcijańska i wszyscy są katolikami, bo przecież Kościół jest powszechny. O. Robert był przesiąknięty duchem benedyktyńskim, otwarty na ludzi i świat. Mawiał: „Wszyscy jesteśmy katolikami, tylko może nie wiecie o tym”. Był radykalny, ale wszystko robił z  wielką miłością. Odwiedzali go mnisi buddyjscy, pastorzy protestanccy, przedstawiciele innych religii i niewierzący.

 

120996974_1827135377438744_5855778248031537349_n.jpg

O. Robert zmarł 29 września 2020 r. w wieku 88 lat. Jego pogrzeb odbył się w kościele Atrå  7 paździenika 2020. Zdjęcie: Haavar Simon Nilsen

 

Ziarno, które kiełkuje

– Jakie korzyści przyniosły wam Msze i spotkania z o. Robertem?

Adam Jachimowicz: Najpierw muszę powiedzieć o stracie: nie będzie takiego miejsca, gdzie można pójść, aby się wyciszyć, gdzie jest odprawiana Msza św., która daje poczucie, że było się na prawdziwej Mszy. To wielka strata, że śmierć zabrała człowieka, z którym można było tak wspaniale porozmawiać.  Natomiast jeśli chodzi o korzyści, to najważniejszą jest zbudowanie mojej wiary w Boga. O. Robert swoją postawą i słowami pokazał mi czym jest wiara.

Katarzyna Jachimowicz: Przytoczę to, co biskup Edsvig powiedział na Mszy pogrzebowej o ziarnie pszenicznym, że musi ono obumrzeć, aby przyniosło plon. Jak wiemy z żywotów świętych, życie tego pokroju wydaje jeszcze większy owoc po śmierci. W związku z tym oczekuję tego kiełka, który będzie wzrastał. Jest we mnie spokojne oczekiwanie, że o. Robert będzie działał w Telemarku, w Norwegii na swój sposób. Mam również nadzieję, że bracia, którzy tam są, pozostaną w tamtym miejscu, choć będzie to trudne, bo teraz nie mają oni kapłana. O. Robert miał jednak przekonanie, że Maryja ich zabezpieczy.

– Zastanawiające, że tak święta osoba żyła i działała w tak zlaicyzowanym kraju jak Norwegia.

Katarzyna Jachimowicz: Jak czytamy w Katechizmie Kościoła Katolickiego, Bóg wylewa swoją łaskę przez sakramenty, ale tam, gdzie tego nie ma, działa w inny sposób. Może udziela łaski w intensywniejszy sposób poprzez te niewielkie okruchy katolicyzmu, które tutaj są? Czasem myślę, że ponieważ mieliśmy tak daleko do kościoła, to musiał to być aż taki kościół i aż taki kapłan.

 

121060159_1827135407438741_7962313499274607676_n.jpg

 Zdjęcie: Haavar Simon Nilsen

 

 

 

Tu znajdziesz artykuł w j. norweskim o o. Robercie i br. Miikaelu. Możesz tam również obejrzeć dwa krótkie filmy z mnichami 

Tu przeczytasz kazanie bp Eidsviga wygłoszone na Mszy podgrzebowej o. Roberta 

 

91388594_1540089042825930_609130966501294080_n.pngKatarzyna Jachimowicz (52). Lekarz specjalista z medycyny rodzinnej i psychiatrii. Pracuje w poradni psychiatrycznej w Telemark Sykehus. Członek Chrześcijańskiego Stowarzyszenia Lekarzy.

Powołując się na klauzulę sumienia zastrzegła, że nie będzie zakładać pacjentkom spirali i wypisywać skierowań na aborcję. Z tego powodu została zwolniona z pracy przez gminę Sauherad. Wniosła sprawę do sądu, którą ostatecznie wygrała w Sądzie Najwyższym w listopadzie 2018.

 

do wywiadu1 (2).png

 

 

Andrzej Jachimowicz (52). Specjalista radiolog, pracuje w Venstre Viken Sykehus.