Boże Narodzenie... Jak to naprawdę było...?

Boze Narodzenie Fra Angelico.JPG

 

 

 

Tekst: Ks. Waldemar Bożek

 

 

Boże Narodzenie, przyjście Mesjasza na świat, jest dla nas przełomem i ogromną nadzieją. Syn Boży przychodzi na świat, aby nas wyzwolić z lęków, kompleksów czy zranień…  A jeżeli moim imieniem jest: niedowartościowany, niekochana, zraniony, samotna to Jezus dzisiaj pragnie szczególnie narodzić się w moim sercu.  To do mnie szczególnie zamierza przyjść. To właśnie w moim sercu Jezus chce mieć swoje Betlejem.

 

Dwa lata temu zaproponowałem Ci, Drogi Czytelniku, próbę spojrzenia na to, co działo się w Nazarecie, a później w Betlejem, podczas Narodzenia Mesjasza „ludzkimi oczyma”. Chciałem popatrzeć na całą sytuację oczyma Józefa... Jaką rolę odegrał w tym kontekście często zapominany Opiekun Jezusa...?

W zeszłym roku, w refleksji nad Bożym Narodzeniem, przeszliśmy drogami Mędrców, a także mieszkańców ówczesnej Jerozolimy. W tym roku Przewodnikiem na ścieżkach adwentowego oczekiwania i radości Bożonarodzeniowej chciałbym uczynić Jana Chrzciciela.

Jeśli chcemy lepiej zrozumieć historię Poprzednika Jezusa, warto przypomnieć, co napisali ewangeliści o tym ekscytującym człowieku.

Jan Chrzciciel został posłany na świat, aby głosić przyjście Chrystusa. Sam moment jego poczęcia był niezwykły. Jego rodzice, Elżbieta i Zachariasz, „Oboje byli sprawiedliwi wobec Boga, postępując nienagannie według wszystkich przykazań i nakazów Pana. Lecz nie mieli potomstwa, ponieważ Elżbieta była niepłodna, a oboje byli już w podeszłym wieku.” (Łk 1,6-8)

Po długim oczekiwaniu i wielu modlitwach nastąpił przełom i pojawiła się nadzieja. Kiedy Zachariasz, jako kapłan, pełnił służbę w świątyni Pańskiej, składając ofiarę kadzenia, ujrzał anioła Pańskiego. Anioł zapewnił go, że jego modlitwy zostały wysłuchane i że jego żona Elżbieta urodzi mu syna. Zachariasz usłyszał także obietnicę, że jego syn będzie wielki w oczach Pana.

Otrzymał również nakaz, aby nadać nowonarodzonemu synowi imię Jan. Bardzo ciekawe w kontekście narodzin tego wielkiego proroka jest znaczenie jego imienia. Imię „Jan” (Johhanan) znaczy bowiem Bóg jest łaskawy lub Bóg okazał miłosierdzie. I wydaje się, że miało ono znaczenie nie tylko dla dziecka, któremu takie imię nadano, ale także dla ojca, będącego adresatem Bożej łaskawości, i matki, od wielu lat cierpiącej z powodu swojej niepłodności…

W dzisiejszych czasach nadanie imienia straciło na znaczeniu. Pomyśl, Drogi Czytelniku, jakimi kryteriami kierowałeś się nadając imię swojemu dziecku? Albo w oparciu o jaki klucz dobierali imię dla dzieci Twoi przyjaciele? Często niestety wybieramy imię, które jest ładne, popularne, kierujemy się modą, itd… Natomiast w czasach Jezusa imię stanowiło nie tylko zawołanie konkretnej osoby. Nadanie imienia było wyrazem misji, do której człowiek mógł być przeznaczony, świadczyło o cechach, które były niejako życzeniem wobec dziecka, aby je posiadł. W wielu momentach było także aktem wiary i związania dziecka z Bogiem.

I to jest pierwsze imię, które każdy z nas otrzymał od swoich Rodziców. Często było to imię otrzymane na chrzcie świętym. Natomiast dla niejednego z nas zaskakującym może być fakt, że każdy człowiek posiada przynajmniej dwa kolejne imiona. Jednym z nich jest imię ukryte w Bogu, a które zostanie nam objawione po przekroczeniu progu wieczności. Pisze o tym św. Jan Ewangelista w Apokalipsie:

«Zwycięzcy dam biały kamyk, a na kamyku tym wypisane nowe imię, którego nikt nie zna, jak tylko ten, który je otrzymuje.» (Ap 2,17)

To imię jest dla nas tajemnicą, która zostanie odkryta przed nami dopiero po naszej śmierci. Tajemnica ta jest niezwykle fascynująca: jak widzi mnie Bóg? Jakie imię mi nada? Kim jestem dla Niego? Jakim lub jaką jawię się w Jego oczach? …

Ale jest także trzecie imię, odkrywane przez każdego z nas dla siebie w czasie całego naszego życia. To imię definiuje naszą relację z Bogiem i samym sobą.

Skąd taki wniosek?

Ewangelista Jan (będący nota bene uczniem Jana Chrzciciela i niewątpliwie ogromnie z nim związanym) opisuje historię spotkania Proroka znad Jordanu z wysłannikami Żydów z Jerozolimy:

«Takie jest świadectwo Jana. Gdy Żydzi wysłali do niego z Jerozolimy kapłanów i lewitów z zapytaniem: Kto ty jesteś?, on wyznał, a nie zaprzeczył, oświadczając: Ja nie jestem Mesjaszem. Zapytali go: Cóż zatem? Czy jesteś Eliaszem? Odrzekł: Nie jestem. Czy ty jesteś prorokiem? Odparł: Nie! Powiedzieli mu więc: Kim jesteś, abyśmy mogli dać odpowiedź tym, którzy nas wysłali? Co mówisz sam o sobie? Odpowiedział: Jam głos wołającego na pustyni: Prostujcie drogę Pańską.» (J 1,19-23).

Jan doskonale to wyczuł. Dlatego nie odpowiedział, że jest synem kapłana Zachariasza. Nie oznajmił, że ma na imię Jan, wywodzi się z rodu kapłańskiego i pochodzi z miejscowości Ain Karem.

Pytanie: Kim jesteś? nie było bowiem jedynie pytaniem o tożsamość narodową czy przynależność rodziną. Nie było pytaniem o przynależność metrykalną. Możliwe, że większość kapłanów kojarzyła, że Prorok znad Jordanu jest synem Zachariasza, jednego z nich (możliwe, że ci starsi pamiętali, jak to Zachariasz stracił mowę w Świątyni, a następnie cudownie ją odzyskał, kiedy napisał na tabliczce imię, jakie miał nosić jego syn). Pytanie to miało zdecydowanie głębszy sens. Chodziło w nim o tożsamość, o to, by Jan wyjawił swoje prawdzie JA.

I wówczas Jan, odpowiadając na pytanie kim jest, co sam mówi o sobie, stwierdza, że jest GŁOSEM: Jam głos wołającego na pustyni… To stwierdzenie określa jego relację z przychodzącym Mesjaszem, ale także rodzaj jego misji.

Każdy z nas ma takie imię, które określa naszą relację z Jezusem, a także relację z samym sobą. To imię, które określa naszą sytuację życiową, czy drogę, na którą Bóg nas wzywa. Myślę, że bardzo często jesteśmy nieświadomi tego głęboko ukrytego w nas imienia. Myślę, że często od tego imienia próbujemy uciec…

Pamiętam opowieść jednej kobiety, która zapytana przez spowiednika, jakie jest jej imię, odpowiedziała: niekochana… Z Jej historii wiadomo było, że ucieka z relacji w relację, z romansu w romans, że szuka potwierdzenia własnej wartości w oczach kolejnych mężczyzn…

Ilu z nas na pytanie: jakie jest Twoje imię? może odpowiedzieć: niedowartościowany, niekochana, zraniony, samotny? A może moim głęboko nieuświadomionym imieniem jest: Jan (czyli ten któremu Bóg okazał miłosierdzie). Może tym, co najgłębiej mnie określa i definiuje jest sformułowanie: ten któremu przebaczono… Może moim nieodkrytym, nieuświadomionym imieniem jest: ta, którą Bóg podniósł i o którą nieustannie się troszczy

 

Czytając ten tekst możesz Drogi Czytelniku zadać pytanie: a cóż to ma wspólnego z Adwentem, czy jeszcze dobitniej - co to ma wspólnego z Bożym Narodzeniem?

Na tak postawione pytanie zdecydowanie najważniejszą odpowiedź daje Słowo Boże, zawarte w Piśmie Świętym:

«Bóg bowiem tak umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Bóg przecież nie posłał Syna na świat, aby go sądził, lecz aby świat był przez niego zbawiony. Kto wierzy w niego, nie będzie sądzony. » (J 3,16-18).

Boże Narodzenie, przyjście Mesjasza na świat, jest dla nas przełomem i ogromną nadzieją. Syn Boży przychodzi na świat, aby nas wyzwolić z lęków, kompleksów czy zranień…

A jeżeli moim imieniem jest: niedowartościowany, niekochana, zraniony, samotna to Jezus dzisiaj pragnie szczególnie narodzić się w moim sercu.  To do mnie szczególnie zamierza przyjść. To właśnie w moim sercu Jezus chce mieć swoje Betlejem.

To może dlatego tak często się porównuję z innymi, tak często komuś zazdroszczę (że u niego to jakoś zawsze lżej, spokojniej, itd.), tak często z łatwością kogoś oceniam, tak lekko kogoś szufladkuję, ponieważ czuję swoje zranienia, zbyt niskie poczucie własnej wartości…?

Bóg nie chce Cię osądzać, ale zbawić, uwolnić, nadać wartość, której być może nigdy nie posiadałeś, ponieważ ktoś, albo Ty sam sobie ją odebrałeś, sądząc, że nic nie jesteś wart, że Twoje życie jest pozbawione sensu, że w życiu nie czeka Cię już nic wartościowego...

Drogi Czytelniku, jeśli takie myśli są w Twoim sercu, poszukaj w prawdzie swojego imienia! Spróbuj go odkryć i idź z nim do Jezusa… Usiądź w ławce przed szopką w kościele, albo wygodnie w domu, w fotelu przed choinką i żłóbkiem, i powiedz Nowonarodzonemu prawdę o sobie…

On nie przyszedł, aby Cię osądzać… ale wyzwolić!

Chcesz być wreszcie wolny…? Marzysz o tym, by wreszcie odetchnąć pełną piersią ożywczym powietrzem wolności? Masz w sobie pragnienie zrzucenia z siebie wszelkich kajdan?

Jeśli tak - to idź do Niego! Nie siedź! Idź!

 

Myśli zawarte w tekście oparte o: A. Pronzato, Chleb na niedzielę, Kraków 2002, s. 19-22, M. Dzik, Kimże będzie to dziecię? (Łk 1,55-66). Wdzięczność za Boży dar, w: Krąg biblijny, zeszyt spotkań 18, Tarnów 2012, s. 120-130.

 

 

a01eab6e-c0a5-44c9-b8e7-e0b6dc511316.jpeg

Ks. Waldemar Bożek  śluby kapłańskie przyjął z rąk  biskupa Wiktora Skworca w r. 2005. Na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego uzyskał doktorat. Do Norwegii przybył w sierpniu  2014 r.  Do roku 2017 był wikariuszem w parafii św. Hallvarda w Oslo. Od września 2020 jest proboszczem wparafiii św. Klary w Kongsninger.

 

 

 

 

Przeczytaj również Bożonarodzeniowe teksty ks. W. Bożka z roku 2019 2018