Cuda i znaki. Rozmowa z Kingą Laurą Plisko

 

Seria „Moja wiara”. Rozmowy z polskimi katolikami w Norwegii. Część 3

DSC02864 (2).JPG

- Jeśli odsuniemy się trochę od świata, od pragnień, to wtedy zaczniemy dostrzegać znaki od Boga, słuchać intuicji. Nie mam telewizora. Jestem samotniczką, słucham serca, intuicji - mówi Kinga Plisko.

 

 

Kiedyś zadzwoniła do mnie koleżanka i zapytała: „czy modliłaś się za mnie teraz?”. Potwierdziłam, a ona powiedziała, że w tym samym czasie poczuła wielki spokój.  Nasza modlitwa wpływa i pomaga innym. Musimy się modlić zwłaszcza o innych, okazywać miłosierdzie i serce.

 
Tekst i zdjęcia: Marta Tomczyk-Maryon

 

– Pochodzisz ze znanej rodziny. Czy możesz opowiedzieć o swoim rodzinnym domu?

– Całe życie myślałam, że jestem wnuczką poety i pisarza, dodawało mi to skrzydeł i pisarskiej odwagi. Zorganizowałam nawet konkurs im. Jana Plisko dla dzieci i młodzieży. Okazało się jednak, że mój tata był moim prawnym tatą. Pamiętam pradziadków ze strony mamy: w Sanoku, jeszcze przed wojną mieli sklep i bibliotekę. Byli ludźmi szlachetnych serc, pradziadka całowałam w rękę. Jako jedynaczka byłam w centrum uwagi rodziny: uczyłam się grać na fortepianie, dużo czytałam, musiałam prosto siedzieć.

Natomiast później przyszedł komunizm. Miałam wrażenie, że za drzwiami jest inna, gorsza rzeczywistość,  a w domu dziadków, z którymi mieszkałam w Płocku, nic się nie zmieniło. Wstąpiłam do harcerstwa, to były piękne czasy przyjaźni i obozów wędrownych w Bieszczadach.

– Czy wiarę wyniosłaś z domu rodzinnego?

– Jako dziecko, co wieczór modliłam się z babcią, chodziłam z nią na nabożeństwa majowe. Znałam i miałam koło siebie ludzi, którzy byli wierzący, spokojni, dobrzy, uprzejmi. Oni mieli Boga w sercu. Natomiast z czasem, nowy ustrój wyrugował Boga ze społeczeństwa. Coś się zmieniło, zaczęliśmy pędzić i dziczeć. Otworzyły się również przed nami nowe możliwości.

– Ty też pędziłaś?

– Tak, myślę, że gdzieś biegłam w jakimś strachu, nienasyceniu, niespełnieniu i… po drodze zgubiłam Boga. I mimo tego, że On mnie obdarzał niesamowitą łaską i błogosławieństwami, nie miałam relacji z Bogiem. Chrzciłam swoje dzieci, posyłałam na religię, ale nie miałam żadnej relacji.

– Czym zajmowałaś się w Polsce przed przyjazdem do Norwegii?

– Prowadziłam dom, zajmowałam się ogrodem, pisałam doktorat o stereotypie Chińczyka w prasie dziewiętnastowiecznej. Pod pseudonimem pisywałam artykuły do prasy kobiecej. Poza tym byłam bardzo chora i według zachodniej medycyny miałam nie żyć. Cierpiałam na trzy nieuleczalne choroby. Ale jakaś siła popchnęła mnie do doktora chińskiego: odkryłam, że jest inny sposób patrzenia na medycynę i organizm. Jestem żywym przykładem, że ta medycyna działa.

– Kiedy przyjechałaś do Norwegii i co o tym zdecydowało?

– W 2011 roku, kiedy mój mąż dostał kontrakt w Oslo. Syn poszedł do szkoły muzycznej, córka na studia. Jednak tak naprawdę wyemigrowałam, bo się obraziłam na to, że w Polsce krzyczą w szkołach, że ludzie się denerwują. W Polsce opowiadałam, że chciałabym pracować w szkole, w której nie wrzeszczy się na dzieci, nie robi kartkówek, gdzie uczniów się uskrzydla. Mówili mi, że takiej szkoły nie ma. Ale ja ją znalazłam, właśnie tutaj, w Norwegii. To szkoła, w której pracuję!

– To cud, czy też cudowny system szkolnictwa w Norwegii?

– Jedno i drugie… Kiedy może życie poukładało się tak, że rozstałam się z mężem i zostałam z niczym: bez domu, pracy, wtedy musiałam szukać pomocy.  Dostałam m.in. doradcę zawodowego - Norwega, który powiedział mi, żebym napisała na kartce, gdzie chciałabym pracować. Napisałam, uśmiechnęłam się w duchu i dopisałam w nagłówku: „Drogi św. Mikołaju”, i to, że chcę pracować w szkole niedaleko mojego domu, bo muszę pisać i nie mam czasu na dojazdy. Dałam mu to i pośmiałam się, ponieważ wydawało mi się to niemożliwe. Po jakimś czasie doradca poinformował mnie, że jesteśmy umówieni na rozmowę o miejsce na praktykach zawodowych w szkole. Szkoła mieściła się w odległości, którą mogłam pokonać w osiem minut pieszo od mojego domu. Dostałam tę pracę, a gdy wyszliśmy stamtąd mój doradca zapytał: „Czy wiesz, który dziś jest?”. Okazało się, że był 6 grudnia. A moja szkoła nazywa się Nordpolen, czyli Biegun Północny.

– Emigracja to doświadczenie, które każdy przeżywa w inny sposób. Jak było w twoim przypadku?

– Na początku było pięknie, przeżywałam zachwyt i radość turysty. Ale z czasem pojawiły się trudne rzeczy, np. wyrażanie emocji w obcym języku. Umiem pracować, robić zakupy, natomiast trudno mi być tak do końca sobą po norwesku. Myślimy kodami kulturowymi, a ja jestem zanurzona w polskiej kulturze i języku, trudno mi znaleźć tę płaszczyznę z Norwegami.

 

DSC02850 (3).JPG

 – Wierzę, że prawdziwa władza jest wtedy, kiedy możesz na kogoś nawrzeszczeć, oblać na egzaminie, wylać z pracy, a tego nie robisz, zamiast tego okazując miłosierdzie.  Dla mnie jest piękne, kiedy mój uczeń, który ma jakieś problemy coś wygrywa, kiedy staje wobec świata i daje sobie radę. Piękne jest to, kiedy serce wygrywa.

 

– Powiedziałaś mi kiedyś, że Boga odnalazłaś w Norwegii. Opowiesz o tym?

– Było strasznie ciężko, przepłakałam kontener chusteczek higienicznych, bo znalazłam się w momencie życia, kiedy myślałam, że Pan Bóg odsunął ode mnie wszystko i wszystkich: zabrał mi role społeczne, moja mama zmarła, dzieci były zajęte swoimi sprawami. Nagle znalazłam się w jakiejś pustce. Wtedy zaczęłam dostrzegać i przypominać sobie różne rzeczy. Szukałam wiedzy. Zrozumiałam, że miałam w życiu sny prorocze, że część z moich tekstów było przekazami, zaczęłam to wszystko dostrzegać, i mało tego, dostawałam więcej. Pan Bóg sypnął mi znakami, aby mnie obudzić.

– Jakie to były znaki?

– Przychodzili odpowiedni ludzie, czasem znajdowałam rzeczy lub pieniądze. Przydarzało mi się naprawdę wiele cudów. Ale to Einstein napisał, że nie ma przypadków, bo przypadek to zawoalowane działanie Boga. Kiedyś przeczytałam, że gdy znajdziesz niebieskie piórko, to spełnią się twoje marzenia. No, cóż, chciałam je znaleźć… ale był środek zimy, Oslo. Przyznasz, że raczej małe szanse na znalezienie niebieskiego piórka? W kilka dni później nauczycielka poprosiła mnie, abym coś przyniosła z pracowni plastycznej, i wtedy na jednej z półek zobaczyłam słoik z kolorowymi piórkami, połowa z nich była niebieska!

– Z tym piórkiem związana jest twoja książka…

– Tak, napisałam książkę pt. Niebieskie piórko, ale ostatecznie ukazała się ona pod tytułem Bóg daje znaki. Książka opowiada jak spełnić marzenia, o tym, że musimy uważać o czym i jak myślimy, ponieważ to wszystko ma przełożenie na nasze życie. Pisząc, czułam jakbym była narzędziem. Ale potem przez dwa lata książka leżała w szufladzie. Wszystko się zmieniło, gdy zrozumiałam, że brakuje w niej kropki nad i, czyli dopisania, że powodem jej powstania, a przede wszystkim powodem wszystkich cudów jest Bóg, a nie inne nauki, teksty i sztuczki. Że początek jest w Biblii, której treści zostały w pewien sposób zawłaszczone przez innych.

Bóg daje.JPG

– Czy twoja nowa książka, nad którą obecnie  pracujesz podejmuje podobny temat?

– Anioły mają połamane skrzydła opowiada o cudach i znakach, nad którymi nie można przejść do porządku dziennego. O tych, które przydarzyły się i przydarzają mnie.

– Chyba nie wyczerpałyśmy tematu znaków i cudów…

– Mam sny prorocze: jeden z nich przyśnił mi się przed trudnym egzaminem na studiach, dawno temu. We śnie dostałam podpowiedź, o co zostanę zapytana. Dzięki temu zdałam. Ostatnio przydarzyła mi się historia związana z łazienką. Kiedy skończył się trwający kilka tygodni remont łazienek w domu, gdzie mieszkam i na koniec przyszli elektrycy, aby sprawdzić  ogrzewanie podłogowe, to chciałam się wreszcie wykąpać. Jednak coś mnie powstrzymywało i zamiast tego, choć wydawało się to bez sensu, poszłam skorzystać z łazienki w piwnicy, której używaliśmy w czasie remontu. Tego samego dnia, nieco późnej przyszedł kolejny elektryk, tym razem Polak i powiedział: „Teraz może się pani już kąpać, bo nie ma już przebicia elektrycznego”. Zastanawiam się, co by było, gdybym nie posłuchała intuicji?

– Nie jest łatwo wsłuchać się w głos intuicji i dostrzec znaki, zazwyczaj kierujemy się tzw. głosem rozsądku.

– Jeśli odsuniemy się trochę od świata, od pragnień, to wtedy zaczniemy dostrzegać znaki od Boga, słuchać intuicji. Nie mam telewizora. Jestem samotniczką, słucham serca, intuicji. 

– Jaki jest Bóg?

–  Bóg jest czuły.

– Ludzie najczęściej używają innych określeń. Opowiesz o tej czułości?

– Kiedyś weszłam na FB i zobaczyłam wiadomość, że komuś są potrzebne pieniądze na operację, brakowało konkretnej sumy. Było przed świętami, kiedy nie miałam zbyt dużo pieniędzy i dodatkowo…  planowałam kupić sernik. I wtedy usłyszałam szept Boga: „Wystarczy ci na wszystko”. Przelałam te pieniądze, i ta osoba zebrała potrzebną sumę.  A ja tuż przed świętami dostałam - jakimś cudem - nadpłatę z pewnego urzędu i miałam na ukochany sernik... I to jest czułość Boga.

– Gdy dajemy innym, to dostajemy więcej?

– Tak, to wraca, z jakimś wzruszeniem, wdzięcznością, miłością. Ale z drugiej strony, jeśli wysyłamy coś niefajnego, to potem się potykamy o coś. To wiedziały nasz prababcie, które mówiły „Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie”. Teraz zawłaszczyła to energia kwantowa.

– Jak to jest z dobrocią? Nie masz wrażenia, mówienie o dobroci jest „wstydliwe”. Dzisiaj w cenie są twarde łokcie, a nie miękkie serce.

– Chyba właśnie dlatego wyjechałam z Polski. W Norwegii jest bezpieczniej. Zawsze mówiłam moim dzieciom, jeśli dasz się sprowokować złemu, to poniesiesz klęskę. Jeśli ktoś cię sprowokuje i ty go wyzwiesz, to przegrałeś. Zresztą dobrze wiesz, że np. w szkole dzieci, które mają największe problemy, najgorzej się zachowują, swoim zachowaniem pokazują, że dzieje im się krzywda. Ludzie szczęśliwi nie krzyczą, nie zabierają energii, nie stosują manipulacji, nie wyzywają. Mam świadomość, że jeśli ten świat krzywi twarz, to robi to z nieszczęścia. Złe zachowanie jest wołaniem o pomoc. 

– Dobro jest silniejsze niż zło?

– Wierzę, że prawdziwa władza jest wtedy, kiedy możesz na kogoś nawrzeszczeć, oblać na egzaminie, wylać z pracy, a tego nie robisz, zamiast tego okazując miłosierdzie.  Dla mnie jest piękne, kiedy mój uczeń, który ma jakieś problemy coś wygrywa, kiedy staje wobec świata i daje sobie radę. Piękne jest to, kiedy serce wygrywa.

– Ostatnio dużo się dzieje w Kościele i wokół niego. Na światło dzienne wychodzą przykre sprawy, które stają się dla części mediów „dowodem” na upadek i schyłek Kościoła.  Co o tym sądzisz?

– Zło w Kościele istniało już wcześniej, i to nie jest tak, że ludzie go nie widzieli, może raczej nie chcieli widzieć? I teraz, kiedy Pan Bóg dokonuje wielkiej demaskacji tego zła, kiedy oczyszcza Kościół, nie powinniśmy odchodzić z Kościoła, który jest sprzątany i pięknieje. Powinniśmy się modlić o niego.

– Ale wiele osób w tej chwili odchodzi, mówiąc, że nie chcą mieć nic wspólnego z instytucją, w której dopuszczono się molestowania dzieci…

– Kościół jest Domem Bożym. Zobacz… gdybym była szatanem, to ja bym sobie głowy nie zawracała maluczkimi. Odpuściłabym sobie Kowalskiego, Malinowskiego czy Nowaka i zajęłabym się Kościołem. Bo jeśli zapanuję nad Kościołem, to odwrócę rzeszę ludzi od Boga, a jeśli skupię się na Kowalskim, Malinowskim i Nowaku, to w najlepszym razie mam tylko trzy sztuki.

Trzeba mieć ambicję i być za Bogiem. I mimo, że jest nam przykro teraz, to trzeba się modlić i zostać w Kościele. Kiedy idę na Mszę, to mam wrażenie spotkania z rodziną, jestem wzruszona. Mój dziadziuś mówił, że nad światem trzeba pomyślunku, że nie można tak jak w tym starym dowcipie „Na Wiedeń - i wszyscy na Wiedeń, na Moskwę - i wszyscy na Moskwę”. Teraz wszyscy mówią „na Kościół”. Nie można się teraz odwracać do Kościoła, tak samo, jak nie można się odwracać od ludzi, którzy mają trudną drogę w życiu. Nie można porzucać nikogo w potrzebie.

– Powiedziałaś, że idąc na Mszę czujesz się jak w rodzinie. Nasunęła mi się taka analogia – jeśli są jakieś problemy w naszej rodzinie, coś niedobrego się dzieje, to przecież nie odwracamy się od bliskich, ale staramy się w jakiś sposób im pomóc, albo przynajmniej towarzyszyć.

– Tak, i to jest miłość. Herbert mówił, że z prądem płyną tylko śmieci. Nie można bezkrytycznie podążać za tym, co mówią media, trzeba się zatrzymać i pomyśleć.

– Jak widzisz przyszłość Kościoła?

– Będzie przepiękny, pełen miłości i prawdy. Myślę, że zło już ponosi klęskę. Co prawda jest teraz dużo agresji i taki – jak to nazywam – lans na Sodomę. Ale kiedy krzyczymy? Z niemocy, albo wtedy, gdy przegrywamy.

 

DSC02844 (2).JPG

– Mój przepis na życie? „Nie bój się, wierz tylko”. Dorzuciłabym jeszcze coś od siebie - trzeba mieć w sobie oceany pokory, psotny, zawadiacki uśmiech i wielkie, pełne miłości serce!

 

– Czy nie myślisz, że za mało czytamy, znamy Biblię, a za bardzo ufamy innym rzeczom?

– Myślę, że w nowym Kościele duże znaczenie powinna mieć biblioterapia, czyli terapia Biblią.  Chciałabym, aby ludzie, którzy mają problemy, zajrzeli do Biblii, zamiast iść do jakichś doradców duchowych. Chciałabym, aby nie używali horoskopów, nie zajmowali się magią, która jest niedozwolona, a która jest szperaniem w szufladach Boga. Nie przeczę, że istnieją ludzie obdarzeni różnymi łaskami i talentami od Boga, ale jeśli sprzedają te informacje, to to jest tak, jakbyśmy powiedzmy, my, jako dziennikarki, otwarły szufladę w domu naszego ojca i sprzedały komuś schowane tam informacje. Byłoby to podłe i nielojalne. Poza tym, gdybyśmy w takiej szufladzie znalazły np. informacje, że Kowalski nie znajdzie pracy i przekazały ją Kowalskiemu, który w efekcie by się powiesił… a potem w szufladzie poniżej odkryły inną informację: że Kowalski nie znajdzie pracy w tym miesiącu, ale w następnym ją dostanie… to co wtedy?

– Jak rozróżniać głos Boga? Z jednej strony można tego w ogóle nie zauważać i żyć w świecie przypadków i zbiegów okoliczności, a  z drugiej strony łatwo popaść w przesadę i widzieć znaki wszędzie?

– Trzeba zwyczajnie żyć, mieć swoje pasje, nie dać się zwariować w żadnym aspekcie życia, ani rodzinnym, ani zawodowym. Musimy dostrzegać dobre rzeczy i nie narzekać. Tego uczono mnie w domu. Później wyczytałam, że narzekanie to modlitwa o coś, czego nie chcemy.

– To wydaje się szczególnie ważne teraz, gdy mamy za sobą trudny rok pandemii.

– I gdy okazało się, że to, co myśleliśmy, że od nas zależy, od nas nie zależy.

–  Łatwo jest w tej chwili poddać się negatywnemu myśleniu i lękowi.

– Ale strach nie pochodzi od Boga. Nie wolno się bać, strach nie jest od Boga.

– Jak odegnać strach?

– Musimy się więcej modlić, musimy się bez przerwy modlić o innych ludzi. Modlitwa jest spotkaniem z Bogiem, jesteśmy bezpieczni przez modlitwę.

– Dlaczego tak ważna jest modlitwa za innych?

– Kiedyś zadzwoniła do mnie koleżanka i zapytała: „czy modliłaś się za mnie teraz?”. Potwierdziłam, a ona powiedziała, że w tym samym czasie poczuła wielki spokój.  Nasza modlitwa wpływa i pomaga innym. Musimy się modlić zwłaszcza o innych, okazywać miłosierdzie i serce.

– Jaki fragment z Biblii umieściłaś na końcu swojej książki? Ten, który pokazał sprawcę cudów, spełnionych marzeń?

– „I otrzymacie wszystko, o co na modlitwie z wiarą prosić będziecie” (Mt 21,21)

„Jezus im odpowiedział: «Miejcie wiarę w Boga!  Zaprawdę, powiadam wam: Kto powie tej górze: "Podnieś się i rzuć się w morze", a nie wątpi w duszy, lecz wierzy, że spełni się to, co mówi, tak mu się stanie.  Dlatego powiadam wam: Wszystko, o co w modlitwie prosicie, stanie się wam, tylko wierzcie, że otrzymacie. A kiedy stajecie do modlitwy, przebaczcie, jeśli macie co przeciw komu, aby także Ojciec wasz, który jest w niebie, przebaczył wam wykroczenia wasze».” (M 11, 22-25)

– Siła modlitwy i przebaczenia…

– W modlitwie trzeba wyrażać wdzięczność za to, co dostajemy. Najczęściej patrzymy na niedobór i to „chciejstwo” wysyłamy do Boga. W Biblii jest napisane, aby modlić się tak, jakbyśmy to już mieli. Nie mówmy więc „nie chcę być chora”, ale dziękujmy za zdrowie.

Przebaczanie jest trudne, ale bez niego nic nie ma. Musimy zmienić nasze skamieniałe serce. Mnie też było ciężko wybaczyć, pomogła mi jednak modlitwa. Trzeba się modlić, żeby sercem patrzeć, żeby widzieć lepiej i szerzej, aby nie cierpieć na ślepotę duchową. I nie bać się. Tak jak Pan Jezus mówi: „Nie bój się, wierz tylko”.

– To dobry przepis na życie.

– Tak, ale dorzuciłabym jeszcze coś od siebie - trzeba mieć w sobie oceany pokory, psotny, zawadiacki uśmiech i wielkie, pełne miłości serce!

 

 

Więcej informacji o książce Bóg daje znaki znajdziesz TUTAJ 

 

Przeczytaj inne rozmowy z cyklu Moja wiara:

Oliwka wszczepiona w Kościół. Rozmowa z Sandrą Tatarczak

Tylko silne ryby płyną pod prąd. Rozmowa z Miłoszem Cedro